Ktoś powie, że cisnęliśmy Szwedów w końcówce meczu, ale to bez znaczenia. Prawda jest taka, że reprezentanci Polski nie wracają z Euro 2020 z podniesionymi głowami. Wracają z poczuciem zmarnowanej szansy, z poczuciem, że nie zrobili wszystkiego, by przejść do kolejnej rundy. Wrócili z poczuciem, że piłkarsko odstają nie tylko od czołówki, ale też od solidnych europejskich drużyn. Jesteśmy słabi i skończmy się oszukiwać, że jest inaczej.
Chciałoby się napisać, że nie tak miało być. Najlepsze pokolenie piłkarzy, przeciętna grupa, możliwość wyjścia z niej aż trzech zespołów. Ale cóż, Polacy, poza krótkimi momentami, nie pokazali w tym turnieju żadnej jakości. Nie pomógł nawet błysk geniuszu Roberta Lewandowskiego.
Mecz ze Szwedami nie ułożył się po naszej myśli. Chyba nikt nie był przygotowany na to, co się wydarzyło. Choć akurat selekcjoner powinien być. Przez pierwsze 45 minut Polacy nie wiedzieli, jak sforsować szwedzką defensywę. Jedyną metodą było dośrodkowanie na napastnika, Roberta Lewandowskiego.
ZOBACZ WIDEO: Co dalej z Paulo Sousą? Jasne stanowisko byłego reprezentanta
Z całym szacunkiem, ale tak potrafi grać połowa drużyn w polskiej ekstraklasie i nie potrzeba do tego wizjonera z Portugalii. Dopiero pod koniec pierwszej połowy Robin Olsen musiał się wysilić i popisał się niezłą interwencją po strzale Piotra Zielińskiego.
Po zmianie stron nasi przyciśnięci do muru, widząc nad sobą topór szwedzkiego kata, próbowali wyrwać się i podjęli walkę, starali się, szarpali. Nie było w tym jakiejś większej myśli, raczej liczyliśmy na umiejętności indywidualne. Wystarczyło na nieznaczną porażkę z solidnymi Szwedami, choć przez 10-15 minut była nadzieja na coś więcej.
W tych mistrzostwach mieliśmy wywalczyć 4 punkty. Z łatwością wygrać ze słabą Słowacją i powalczyć o remis z ledwie solidną Szwecją. Oba te mecze przegraliśmy i to jest nasza kompromitacja, nasz wstyd. To, plus fartowny remis z Hiszpanią, pokazuje, że nie jesteśmy w stanie grać nowoczesnej piłki.
Można szukać wielkich przyczyn, analizować, zastanawiać się, co poszło nie tak, a przecież odpowiedź jest prosta i o tym już kiedyś pisałem. Jesteśmy piłkarskimi prymitywami. Nie umiemy prowadzić gry. Stąd w 8 meczach za kadencji Paulo Sousy ledwie jedna wygrana. Z Andorą. A więc z drużyną na poziomie ligi szóstek.
Jeszcze 5 lat temu Adam Nawałka pokazał, że Polska może rywalizować z topowymi zespołami Europy. A dziś? Możemy wyjść na mecz z faworytem, bronić się i próbować przetrwać. Możemy liczyć na błysk geniuszu Lewandowskiego. Może nam się uda. Może ktoś nie trafi z metra do pustej bramki, nie wykorzysta karnego.
Możemy ewentualnie liczyć na jakiś chwilowy szaleńczy zryw, taki jaki miał miejsce w ostatnim kwadransie starcia ze Szwedami. Ale 15 minut to za mało. Wracamy do domu jako najwięksi – obok Turków - przegrańcy tego turnieju.