Trenera rozlicza się przede wszystkim z wyników, to oczywiste. Dlatego bynajmniej nie mam zamiaru rozpływać się teraz nad Paulo Sousą. Wziął kadrę pół roku przed Euro 2020, ale wiedział, na co się pisze. Prawdą jest też, że przy obecnym formacie turnieju wyjście z grupy było naszym obowiązkiem. A Portugalczyk oczywiście nie uniknął błędów.
Mimo powyższego dziwi mnie jednak, że wielu widzi w selekcjonerze głównego winowajcę. Tak, Paulo Sousa pokonał jedynie Andorę, ale przywoływanie tego faktu jako argumentu koronnego za rozstaniem się z trenerem, zakrawa na absurd. Za kadencji Jerzego Brzęczka regularnie laliśmy słabeuszy, a były selekcjoner razem ze związkiem kreowali narrację sukcesu. I otwierali szampana na Narodowym, gdy pod naporem Polaków padała słabiutka Macedonia Północna. Ten sam związek "pięć minut" przed Euro uznał, że może jednak same wyniki nie wystarczą i że skoro drużyna przez ponad dwa lata się nie rozwinęła, to trzeba zmienić dowódcę tego okrętu.
To właśnie PZPN w głównej mierze odpowiada za klęskę na Euro. Zbigniew Boniek zbyt długo nie chciał przyznać się do błędu, jakim było zatrudnienie Jerzego Brzęczka. Powoływał się na wyniki, choć sam, jako człowiek inteligentny i doskonale rozumiejący futbol, widział, że pod wodzą byłego trenera Wisły Płock kadra zmierza donikąd. Boniek w swoim stylu poszedł pod prąd – trwał przy swoim wbrew opinii publicznej, a następnie wykonał ostre i niespodziewane cięcie, pokazując, kto rozdaje karty.
ZOBACZ WIDEO: Co dalej z Paulo Sousą? Jasne stanowisko byłego reprezentanta
Kilka miesięcy przed Euro zatrudnił trenera, który miał nas nauczyć zupełnie nowego sposobu gry. Paulo Sousa od początku chciał zmienić wszystko – od ustawienia po mentalność zawodników, a to po prostu wymaga czasu. Prezes PZPN może powtarzać, że Portugalczyk miał go wystarczająco dużo, ale to zwykłe zakłamywanie rzeczywistości. W ostatniej chwili postanowiliśmy wywrócić wszystko do góry nogami – na wielkich turniejach i z poważnymi rywalami zazwyczaj za coś takiego się płaci.
Problem numer dwa wskazał na gorąco po meczu ze Szwecją Robert Lewandowski, który stwierdził, że do awansu zabrakło umiejętności. Otóż to. Strach pomyśleć, jak drużyna prezentowałaby się na turnieju bez "Lewego". Kapitan po pierwszym nieudanym dla siebie meczu, wrzucił wyższy bieg i sam niósł nas na plecach w stronę awansu.
Polska kadra jest trochę jak błyszczący samochód z przytartym silnikiem. Na pierwszy rzut oka wyglądamy całkiem nieźle – mamy przecież najlepszego napastnika świata, bramkarza Juventusu czy wyróżniającego się piłkarza Napoli – ale im dalej w las, tym ciemniej. Wspomnianej jakości brakuje zwłaszcza na skrzydłach i w obronie. O dziurawej defensywie oraz kuriozalnych golach, jakie daliśmy sobie wbić za kadencji Sousy, napisano już tomy. Ale jakości brakuje też na bokach, zwłaszcza że mówimy o systemie, w którym wahadłowi odgrywają kluczową rolę. Wymowne, że w środę próbowaliśmy się ratować Przemysławem Płachetą i Przemysławem Frankowskim, którzy – przy całym szacunku – nie gwarantują na razie odpowiedniego poziomu.
Mimo przegranego Euro 2020 zgadzam się z Jackiem Bąkiem, który zaapelował na naszych łamach, by związek nie wykonywał teraz nerwowych ruchów. Mamy selekcjonera, który daje nadzieję, że przestaniemy być narodem piłkarskich "przeszkadzaczy". Próbujemy grać w piłkę nawet z tak silnym rywalem jak Hiszpania. Wierzę, że remis na Półwyspie Iberyjskim nie był przypadkiem i że kierunek obrany przez Sousę jest słuszny, nawet jeśli droga do sukcesu wiedzie przez ciernie.
Selekcjoner zawiódł, ale dajmy mu jeszcze trochę czasu. Na razie dostał go za mało.
Zobacz więcej:
Lineker podsumował mecz Polski. Szwecja wygrała z... Lewandowskim
Piotr Zieliński wskazał największy błąd Polaków