O tym zdjęciu mówi cały świat. Kryje się za nim niesamowita historia

Getty Images / Alex Morton - UEFA / Gianluca Vialli i Roberto Mancini cieszą się z gola Federico Chiesy
Getty Images / Alex Morton - UEFA / Gianluca Vialli i Roberto Mancini cieszą się z gola Federico Chiesy

Niedawno nawet nie śnił, że z grupą przyjaciół będzie prowadził Włochy po złoto Euro 2020. Cele Gianluki Viallego nie miały nic wspólnego z piłką. Poprowadzić córki do ołtarza. Przeżyć rodziców. Przestać malować brwi. Bez wstydu spojrzeć w lustro.

Wydawał się w czepku urodzony. Syn milionera z branży budowlanej, wychowany w XIV-wiecznym pałacu z 60 pokojami. Jeden z najlepszych napastników świata przełomu lat 80. i 90. Kochany przez kibiców, lubiany przez kolegów, ceniony przez ekspertów. W piłce klubowej wygrał wszystko, co mógł, na czele z Ligą Mistrzów. Z Włochami doszedł do półfinału Euro 1988 i zdobył brąz MŚ 1990. Najważniejszy mecz w życiu miał jednak zagrać dopiero po pięćdziesiątce.

"Przestań, Gianluca. Stop. Skończ ze wszystkim. Masz raka trzustki" - słowa lekarza wbiły go w ziemię. A zaczęło się niewinnie. Latem 2017 roku poczuł w łydce ukłucie. - Jakby ugryzł mnie pies - opisuje. Najpierw słyszy, że to nerw kulszowy, potem rezonans wykazuje przepuklinę. Nic poważnego. Dziś jest po dwóch chemioterapiach.

Mijają tygodnie, a ból nie ustępuje. Wręcz przeciwnie, narasta i rozchodzi się po całym ciele. Gdy zajmuje plecy, prosi Gianluigiego Buffona o kontakt do ortopedy, który postawił go na nogi w 2010 roku. Ten proponuje operację przepukliny. Vialli jest już na skraju wyczerpania, a prawdziwa walka dopiero ma się zacząć.

ZOBACZ WIDEO: Słynne powiedzenie o grze Niemców nieaktualne. "Ich problemy są długotrwałe"

Płacz w łazience

Jest najmłodszym trenerem, który wygrał rozgrywki UEFA - gdy sięgnął z Chelsea po Puchar Zdobywców Pucharów (1998), miał tylko 34 lata. Praca szkoleniowa jednak nie daje mu satysfakcji. Trenerską karierę kończy w 2002 roku i realizuje się jako komentator. Telewidzowie go uwielbiają.

Jesienią 2017 roku zaczyna występować przed kamerami w ubraniach maskujących nagłą utratę kilogramów. Pod koszule wkłada grube swetry. Gdy znajomi pytają, czy wszystko w porządku, odpowiada, że tak, ale organizm mówi co innego. - Byłem pusty w środku, pozbawiony wiary. Płakałem bez powodu. Próbowałem chodzić, ale było to tak trudne, że po kilku krokach odpuszczałem. Byłem wykończony. Miałem nieustanne nudności, codziennie wymiotowałem - wspomina.

Po kilku miesiącach cierpień w końcu słyszy właściwą diagnozę: rak trzustki. Leczeniu musi poddać się bezzwłocznie, bo straconego czasu nie odzyska. Trzy tabletki rano, trzy wieczorem, chemioterapia, potem radioterapia. Chudnie 16 kilogramów. Nie może na siebie patrzeć w lustrze. Terapia trwa dziewięć miesięcy. Pierwsza, bo niedługo ją powtórzy.

Od lewej: Gianluca Vialli, prezydent FIGC Gabriele Gravina i Roberto Mancini, październik 2019 roku / fot. Paolo Bruno/Getty Images)
Od lewej: Gianluca Vialli, prezydent FIGC Gabriele Gravina i Roberto Mancini, październik 2019 roku / fot. Paolo Bruno/Getty Images)

- Dowiedziałem się, że to jeden z najgorszych rodzajów raka. Byłem zszokowany, bezradny, pozbawiony nadziei, ale pomogło mi to, że byłem sportowcem. Wyznaczałem sobie cele krótko- i długoterminowe. Wtedy obiecałem sobie, że nie umrę przed rodzicami i zaprowadzę córki do ołtarza - przyzna.

Oswaja chorobę, stara się żyć jak dotychczas. - Nie jestem wojownikiem, nie walczę z rakiem. To zbyt silny wróg i nie miałbym szans. To niechciany towarzysz podróży. Trzeba iść dalej i sprawić, że się tobą znudzi - tłumaczy. Gdy czuje się na siłach, pod koszulę wkłada sweter i idzie do studia.

Rodzicom i córkom o chorobie powie dopiero po kilku miesiącach. Większość znajomych dowie się z mediów. Najpierw opiekują się nim żona i siostra. Później nastoletnie Olivia i Sofia malują mu brwi, by w telewizji "wyglądał, jak powinien wyglądać Gianluca Vialli". Włoch, typ macho. Nie chciał litości i nie chciał okazywać słabości, bo tak został wychowany.

Gianluca Vialii z żoną Cathryn White-Cooper / fot. David M. Benett/Dave Benett/Getty Images
Gianluca Vialii z żoną Cathryn White-Cooper / fot. David M. Benett/Dave Benett/Getty Images

- Chciałem chronić ich i siebie. Tego, w jaki sposób ze mną rozmawiają, jak mnie traktują, jak ze mną żartują. Nie chciałem, by to się zmieniało. Chodzi też o wstyd. Zawsze byłem postrzegany jako twardziel. Nie chciałem być "tym chorym facetem". To dlatego ukrywałem chorobę. Dlatego zakładałem sweter pod koszulę. To naturalne zachowania, ale pewnego dnia mijają. Dziś z dumą pokazuję blizny, bo pokazują drogę, jaką przeszedłem - tłumaczy.

Gdy pęka, chowa się przed światem i płacze w samotności: - Płakałem, bo bałem się nieznanego. Zawsze miałem problem z wyrażaniem emocji. Dziś nie boję się mówić o strachu. Prawdziwym strachu, który sprawia, że zatrzaskujesz się w łazience, zaczynasz płakać i nie jesteś w stanie wydobyć z siebie słowa.

Fratelli d'Italia

W marcu 2019 roku choroba wraca. Gdy kończy drugą kurację, Roberto Mancini proponuje mu rolę kierownika drużyny reprezentacji Włoch. W październiku z dumą pozują w ośrodku w Coverciano. W tym samym, w którym 41 lat wcześniej spotkali się po raz pierwszy i zostali przyjaciółmi na całe życie.

Na boisku rozumieli się bez słów. Siali postrach w juniorskich reprezentacjach Włoch, a gdy po latach ich drogi zeszły się w Sampdorii, nazywano ich "i gemelli del gol", czyli bramkowymi bliźniakami. Vialli nigdy więcej nie strzelał jak wtedy, gdy asystował mu Mancini. Luca też potrafił się odwdzięczyć, dlatego mówiono, że jest Michałem Aniołem - rzeźbiarzem, który potrafi malować.

Roberto Mancini i Gianluca Vialli w barwach Sampdorii / fot.Claudio Villa/Getty Images
Roberto Mancini i Gianluca Vialli w barwach Sampdorii / fot.Claudio Villa/Getty Images

Jest nim do dziś. Włosi wyłapali scenę, gdy w meczu Ligi Narodów z Polską w Reggio d'Emilia złapał piłkę, pocałował ją i odrzucił na boisko. Chwilę później Domenico Berardi zdobył bramkę na 2:0, a jego strzał poprzedziło 30 podań. Tiki-Talia. Włosi od tego momentu grają najlepszy futbol w Europie. Wygrali 11 kolejnych spotkań, strzelili w nich 30 goli, a sami stracili dwa. Vialli, niczym Michał Anioł, tchnął w nich nowe życie.

Przyjaźń Viallego i Manciniego jest głębsza niż "o Ma", jak mówią na morze genueńczycy. Kiedy prezydent Sampdorii Paolo Mantovani chciał kupić psa, wziął od razu dwa. Po ogrodzie jego posiadłości w Sant'Ilario biegali... Roby i Luca. Przez 8 lat wspólnej gry w Sampdorii dzielili pokój w hotelu Astor. Nawet mieli to samo ulubione danie: spaghetti alla bucaniera.

- Kiedy spędzasz z kimś noc przed bitwą, kiedy dzielisz z nim radość i ból, kiedy macie wspólny cel i jesteście rówieśnikami, to jak nie możecie zostać przyjaciółmi? - pyta retorycznie Vialli. Ich trafienia dały Sampdorii największe i jedyne sukcesy w historii: Puchar Zdobywców Pucharów w 1990 roku i sensacyjne scudetto rok później. W 1992 roku dotarli z nią do finału Pucharu Europy. Na Wembley ulegli Barcelonie po golu Ronalda Koemana w 112. minucie. To był ich ostatni wspólny występ.

Od lewej: Roberto Mancini, Gabriele Oriali, Alberico Evani, Gianluca Vialli i Emiliano Cozzi / fot. Claudio Villa/Getty Images
Od lewej: Roberto Mancini, Gabriele Oriali, Alberico Evani, Gianluca Vialli i Emiliano Cozzi / fot. Claudio Villa/Getty Images

29 lat później wrócili na londyński stadion z przyjaciółmi z Sampdorii. W sztabie Manciniego są też przecież inni zawodnicy tamtej drużyny: Alberico Evani, Giulio Nuciari, Fausto Salsano i Attilio Lombardo. Jakby śpiewany z pasją hymn "Fratelli d'Italia" ("Bracia Italii") był o nich.

I odczarowali świątynię futbolu. Włochy pokonały 2:1 Austrię i awansowały do ćwierćfinału, a po golu Federico Chiesy, syna Enrico - kolejnego kolegi z Sampdorii, Vialli nie wytrzymał. Sforsował barierki i wpadł Manciniemu w objęcia. Zupełnie jak wtedy, gdy cieszyli swoją grą kibiców Sampdorii. To jeden z najpiękniejszych obrazków tego Euro. Tak właśnie powinien wyglądać Gianluca Vialli.

Teraz kumple z Genui są dwa kroki od mistrzostwa Europy. Pierwszy mogą wykonać już we wtorek, gdy w półfinale Euro 2020 Italia zagra na Wembley z Hiszpanią. Początek półfinału o godz. 21. Transmisja w TVP 1, TVP Sport oraz na platformie WP Pilot.

Luis Enrique zaskoczył przed półfinałem. "Jak wygrają, będę im kibicować w finale"
Najpiękniejsi na kontynencie. Włosi uczą futbolu Europę

Komentarze (4)
avatar
Gekon
6.07.2021
Zgłoś do moderacji
1
2
Odpowiedz
Ciężko zachorował, skorzystał z leczenia a mimo wszystko wierzy w te brednie i chce córki poprowadzić do ołtarza? Sprzeciwia się "woli Boga"? Ten Bóg chciał żeby umarł. Oj nie ładnie się sprzec Czytaj całość
avatar
Bogus C
6.07.2021
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Zdobyli PZP, potem finał PE. A w 1991 roku w 1/4 PZP Sampdorię wyelimininowała Legia po pamiętnym dwumeczu. Wtedy Europa usłyszała o Kowalczyku. 
avatar
-K-
6.07.2021
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Zycze Italii ME, pojada z Anglia!