Magiczna włoska noc w Londynie

Wystarczy już naszego cierpienia – przekonywali Anglicy przed finałem. Okazało się, że wcale nie i święto zamieniło się dla gospodarzy w koszmar. Deszcz, który padał tej nocy z londyńskiego nieba, zmył marzenia Wyspiarzy o mistrzostwie Europy.

Dariusz Faron
Dariusz Faron
piłkarze reprezentacji Włoch świętują mistrzostwo Europy Getty Images / Claudio Villa / Na zdjęciu: piłkarze reprezentacji Włoch świętują mistrzostwo Europy
Wszystko było w Anglii dopięte na ostatni guzik. Biuro prasowe premiera Borisa Johnsona apelowało do przedsiębiorców, by dali pracownikom wolny poniedziałek. Szkoły wysyłały do rodziców komunikaty, że dzień po finale mistrzostw Europy nauczyciele nie będą wpisywać spóźnień. Brytyjscy politycy zastanawiali się już, gdzie postawić pomnik Garetha Southgate'a. A Harry'ego Kane'a zestawiano z Bobby’m Moore’m, który 55 lat temu wzniósł Puchar Świata. Na dodatek Anglicy grali przecież w swojej świątyni przed ponad 60-tysięczną publicznością. Słowem – to nie miało prawa się nie udać.

A jednak. Porażka w finale Euro 2020 będzie ich boleć bardzo długo.

Zaczęło się od frontalnych ataków Anglików, ale bynajmniej nie na bramkę Gianluigiego Donnarummy. Mowa bowiem o kibicach, którym nie udało się zdobyć biletu (w internecie sprzedawano je nawet za 40 tys. funtów) i w efekcie próbowali przeskoczyć mury Wembley kilkadziesiąt minut przed pierwszy gwizdkiem. Kreatywności nie można im odmówić. Jedni budowali "drabiny" z barierek, inni zbierali się w większe grupy i tworzyli "szczeble" ze swoich rąk.

ZOBACZ WIDEO: Odpadli z półfinału Euro 2020, ale zostali docenieni. "Są zwycięzcami turnieju"

Szczególną determinacją wykazał się kibic, który będąc na wysokości kilku metrów i stojąc na barierkach, szarpał się ze stewardem przez dobrych kilkadziesiąt sekund. Służby porządkowe reagowały tak, by nikomu nie przyszło próbować podobnych numerów. Z kibicami przyłapanymi na gorącym uczynku obchodzono się brutalnie, używając siły. Byli fani, którym udało się przeskoczyć mur i uciec stewardom, ale zwykle zatrzymywali się na drugiej przeszkodzie – metalowym kołowrotku przy wejściu na sektory.

Mecz układał się tak, jakby los postanowił wynagrodzić Anglikom 55 lat bez gry w finale wielkiego turnieju. Dwa razy mogli myśleć, że wybiegają na ostatnią prostą przed metą. Najpierw, gdy trafił Luke Shaw, a Włosi długo nie mogli się otrząsnąć. Potem już w konkursie jedenastek, kiedy Jorginho miał wszystko zakończyć, ale nieoczekiwanie przegrał pojedynek z Jordanem Pickfordem. Takiej dramaturgii nie wymyśliłby najlepszy scenarzysta.

Ale cóż z tego – zapytają Anglicy – skoro znowu zabrakło happy endu?

Kilkadziesiąt sekund po karnym Jorginho wyspiarscy kibice z pochylonymi głowami zmierzali bez słowa w kierunku wyjścia, a na Wembley zaczynała się włoska impreza, bo Bukayo Saka nie potrafił pokonać Donnarummy. Angielski sen zamienił się w koszmar.

Najbardziej wymowny obrazek wieczoru to ten, gdy podopieczni Roberto Manciniego idą odebrać medale, a gospodarze stoją przy linii bocznej i po prostu na nich patrzą. Załamani. Rozbici. Przegrani. Byli blisko jak nigdy, polegli jak zawsze – w rzutach karnych.

Po kilku dniach szaleństwa w Londynie "Football’s coming home" spadł z pierwszego miejsca piłkarskiej listy przebojów. Zastąpiła je piosenka "Un’estate Italiana", która długo niosła się pod Wembley w niedzielny wieczór. Gianna Nannini i Edoardo Bennato śpiewają w niej o "magicznych nocach w pogoni za celem pod niebem włoskiego lata".

Tym razem niebo było londyńskie. Ale czy z perspektywy Italii można wyobrazić sobie bardziej magiczną noc?

Czytaj także:
Włosi byli na dnie, teraz są najlepsi. Mancini stworzył potwora
Skandal na Wembley. Kibic wbiegł na murawę w trakcie finału

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×