Pandemia COVID-19 sprawiła, że ostatnim dniem, w którym siłownie mogły prowadzić działalność był 13 marca. Później zamknięto je na niemal trzy miesiące, a ponownie mogły się otworzyć 6 czerwca.
Problem w tym, że odmrożenie branży nastąpiło w okresie, który co roku przynosi spadek zainteresowania klientów. - Dlatego tak naprawdę mamy sześciomiesięczny przestój. Okres, w którym siłownie były zamknięte, zawsze był dość intensywny. Wiosną z naszych usług korzysta sporo osób, latem natomiast - zwłaszcza w trakcie wakacji - ruch jest znacznie mniejszy. Gdy więc zsumujemy te dwa okresy, to de facto przez sześć miesięcy funkcjonujemy na stracie - powiedziała WP SportoweFakty Agnieszka Stelmaszyk, która prowadzi w - liczących ok. 20 tys. mieszkańców - podpoznańskich Szamotułach niewielką siłownię "Stel & Gym Fitness".
Strach wciąż odciska piętno na branży fitness
- W czerwcu już zaznaczył się trend, który zazwyczaj obserwujemy dopiero w lipcu i sierpniu. Liczba klientów spadła do pułapu wakacyjnego. W latach poprzednich ten miesiąc był traktowany jako okazja do zbudowania formy na lato, w tym roku na pewno tak nie jest - podkreśliła Stelmaszyk.
ZOBACZ WIDEO: Orlen nie rezygnuje ze wspierania polskiego sportu w czasie kryzysu. "Zwiększyliśmy na to budżet o prawie 100 procent"
Trochę bardziej optymistycznie wygląda to w większych sieciach. - Rzeczywiście, w pierwszych dniach po ponownym otwarciu frekwencja była niska, ale z tygodnia na tydzień w większości klubów obserwujemy stopniowy wzrost liczby odwiedzin. Biorąc pod uwagę sezon letni, jest to wynik, który nas cieszy i daje nadzieję na powrót do normalności - przyznała Magdalena Jaroszczak, menadżer ds. marketingu sieci Fitness Platinium, która posiada jedenaście klubów w Krakowie, a także trzy franczyzowe w Zamościu, Radomiu i Jarosławiu.
Nie oznacza to, że osoby korzystające z usług klubów fitness wyzbyły się już strachu. - Niektórzy jeszcze się boją, inni odpuścili przychodzenie już do końca wakacji i zapowiadają powrót we wrześniu. Z jednej strony sporo osób ma dość siedzenia w domu i wolą przyjść do klubu zamiast odbywać kolejne zajęcia przed ekranem telewizora czy laptopa, ale z drugiej te powroty odbywają się powoli i bardzo powściągliwie - dodała Stelmaszyk.
Siłownie starają się minimalizować straty. - Zdajemy sobie sprawę z tego, że jest grupa osób, która wstrzymuje się jeszcze przed powrotem. Dlatego organizujemy dla nich inne formy aktywności, jak wycieczki rowerowe, marszobiegi z naszymi instruktorami czy transmisje zajęć online do treningów w domu - wyliczyła Jaroszczak.
Zwiększone koszty po odmrożeniu
Zaostrzony reżim sanitarny generuje koszty. Sporo klubów musiało ograniczyć liczbę wpuszczanych klientów, ale przede wszystkim zapewnić niemałą ilość środków dezynfekcyjnych. - Te preparaty są drogie, a musi być ich sporo, bo są rozstawione w różnych miejscach. Do tego dochodzi bardzo duży nacisk na sprzątanie. Osoby, które wykonują takie usługi, przychodzą teraz znacznie częściej - powiedziała właścicielka siłowni w Szamotułach.
Koronawirusowy kryzys odczuli ponadto sami klienci. Ci, którzy korzystają z kart uprawniających do nieograniczonego korzystania z siłowni, basenów itp., płacą wyższe abonamenty. Część pracodawców w ogóle zrezygnowała z tego typu benefitów. - Liczba klientów z kartami partnerskimi jest mniejsza niż zazwyczaj - zaznaczyła Magdalena Jaroszczak. - Mamy jednak nadzieję, że wraz z przywróceniem benefitów w firmach, posiadacze tych kart wrócą do treningów w klubach.
- Sytuacja z posiadaczami kart jest o tyle problematyczna, że w nowym reżimie sanitarnym obiekty o małych powierzchniach mogą teraz przyjmować zdecydowanie mniej klientów i czasem nie są w stanie pomieścić wszystkich chętnych. Dlatego rezygnują ze współpracy z firmami oferującymi benefity, bo nie byłyby w stanie obsłużyć ich klientów - nie mogłyby przecież nikomu odmówić wejścia - a jednocześnie zapewnić miejsca swoim karnetowiczom. Ja na szczęście nie mam tego typu kłopotów, bo w mojej siłowni może przebywać równocześnie 45 osób. Znam jednak sytuację innych przedsiębiorców i dla nich jest ona znacznie gorsza - oznajmiła Agnieszka Stelmaszyk.
Strach o przyszłość
Nie tylko branża fitness, ale również inne gałęzie obawiają się drugiej fali epidemii i związanych z nią obostrzeń. Kolejne zamknięcie gospodarki raczej nie wchodzi w rachubę, lecz długotrwały spadek liczby klientów to wciąż realne zagrożenie.
- Staramy się patrzeć w przyszłość optymistycznie. Branża musi teraz szukać nowych rozwiązań, rozwijać swoją działalność online i uelastyczniać ofertę. Pewne rzeczy musieliśmy przeorganizować, być może odłożyć w czasie niektóre plany, ale wierzymy, że za jakiś czas uda nam się wyjść z kryzysu - przyznała menadżer ds. marketingu sieci Fitness Platinium.
- Boję się nie tyle drugiego lockdownu, co trwałego strachu ludzi. To kwestia indywidualnego podejścia, ale już teraz widzę, że nawet ci, którzy wracają do klubu, wciąż są bardzo ostrożni. Zwiększył się ruch w godzinach, w których zazwyczaj był on bardzo niski, czyli np. w południe. Część osób celuje w takie pory, by pojawić się w momencie, w którym na sali będzie bardzo mało innych ćwiczących. Widać, że to są próby obniżania ryzyka - dodała właścicielka szamotulskiej siłowni "Stel & Gym Fitness".
Czytaj także:
Wybory 2020. Duda za Cracovią, Trzaskowski poza głównym nurtem. Komu kibicują głowy państw? Niektóre typy zaskakują
Rząd chwali się wspieraniem klubów piłkarskich. "To oburzające" - kontruje jeden z nich