Obecny limit wydatków w wysokości 140 mln dolarów jest tematem gorących dyskusji w padoku Formuły 1. Wszystko przez szalejącą inflację, którą w ostatnich miesiącach napędza wojna w Ukrainie. Tylko koszty transportu i energii elektrycznej wzrosły trzykrotnie względem sezonu 2021. Zdaniem Mercedesa, zespół na ten cel będzie musiał wydać w tym roku 10 mln dolarów więcej niż przed rokiem.
Dlatego czołowe ekipy F1, jak Mercedes czy Red Bull Racing, naciskają na zwiększenie limitu wydatków. Christian Horner ostrzegał ostatnio, iż jeśli do tego nie dojdzie, ekipom zabraknie budżetu, by latać na ostatnie wyścigi sezonu 2022.
Z takimi argumentami kompletnie nie zgadza się Gunther Steiner. Szef Haasa zwrócił uwagę na to, że F1 stała się niezwykle ciekawa i wyrównana, bo swoje zadanie spełnia właśnie limit finansowy. - Stawka się mocno wymieszała. Zawsze powtarzałem, że limit wydatków krótkoterminowo wiele nie zmieni, ale już w średnim i dłuższym okresie doprowadzi do sporych zmian i wyrównania rywalizacji - powiedział Steiner, cytowany przez motorsport.com.
ZOBACZ WIDEO: Z Pierwszej Piłki #9: Słowa Lewandowskiego rozpaliły cały świat. "To było zaplanowane"
- Dlatego nie powinniśmy teraz zmieniać limitu i zwiększać go. Jak widać, on bardzo dobrze wpływa na rywalizację wśród ekip środka stawki. Przylatujemy na wyścig i nie wiemy, kto z naszej grupy będzie najlepszy. Jeśli będziemy kontynuować zaciskanie pasa, to jeszcze bardziej zbliżymy się do czołówki i Formuła 1 zyska na tym - dodał Włoch.
Steiner wyśmiał też sugestie szefa Red Bull Racing, jakoby ekipy z braku dostępnych środków opuściły końcówkę sezonu 2022. - Jest dziewięć ekip, które bardzo się ucieszą z tego, że Red Bull musi odpuścić ostatnie wyścigi w tym roku, bo wtedy nie dostaną żadnych pieniędzy i będziemy mogli je podzielić między siebie! Ferrari też się ucieszy, jeśli ich główny rywal odpuści ostatnie cztery wyścigi sezonu! - stwierdził.
Niestety dla Haasa, część ekip środka stawki wyłamuje się z koalicji przeciwko zwiększeniu limitu wydatków. Podwyższenia pułapu finansowego zaczął się domagać m.in. McLaren. Brytyjczycy są za tymczasowym rozwiązaniem, które rekompensowałoby zespołom przede wszystkim wyższe koszty transportu.
- W tym roku koszty transportu wzrosły o trzy miliony dolarów, więc powinno się o tyle podnieść limit. To łatwe do kontrolowania, bo za transport sprzętu w głównej mierze odpowiada F1 i wystawia nam później rachunek - zauważył Andreas Seidl, szef McLarena.
Czytaj także:
Mick Schumacher na wylocie z F1. Zastąpi go Rosjanin?
Talent na miarę Roberta Kubicy. Jest tylko jeden problem