Z każdym tygodniem Red Bull Racing zwiększa presję na szefów FIA oraz Formuły 1, by zwiększyć limit wydatków w sezonie 2022. Zgodnie z polityką zacieśnienia pasa, ustaloną na początku roku 2020, obecnie zespoły F1 mogą wydać maksymalnie 140 mln dolarów. Pułap został obniżony o 5 mln dolarów względem ubiegłej kampanii. W przyszłym roku ma być jeszcze niższy - wyniesie 135 mln dolarów.
Koniec sezonu bez czołowych ekip F1?
Kilka dni temu szef Red Bulla straszył kibiców katastroficzną wizją, w myśl której aż siedem ekip nie przystąpi do rywalizacji w końcowej fazie sezonu 2022, bo nie pozwoli im na to limit wydatków. - Nie chodzi tylko o duże zespoły. Te w środku stawki też zmagają się z problemami, jakie tworzy nam wysoka inflacja - mówił Christian Horner w BBC.
Rywale nie są skorzy popierać pomysł Red Bulla. Zdaniem Ferrari, "czerwone byki" naciskają na zwiększenie limitu, bo wydały mnóstwo pieniędzy na poprawę tegorocznego bolidu. W tym samym czasie Włosi, właśnie ze względu na ograniczenia finansowe, dość ostrożnie podeszli do rozwoju aktualnej konstrukcji. Poluzowanie restrykcji finansowych miałoby zatem ogromny wpływ na losy walki o tytuł między Maxem Verstappenem a Charlesem Leclercem.
ZOBACZ WIDEO Wiadomo, kiedy Mamed Chalidow wróci do oktagonu! "Chce się bić"
Jednak zdaniem Helmuta Marko, doradcy Red Bulla, Ferrari też braknie funduszy na koniec sezonu 2022. - Żadna z trzech najlepszych ekip (Red Bull, Ferrari, Mercedes - dop. aut.) nie zmieści się w limicie budżetowym - ostrzegł 78-latek.
Limit wydatków F1 został ustalony na początku 2020 roku, gdy na świecie rozprzestrzeniał się koronawirus. Cięcie kosztów miało wyrównać walkę w królowej motorsportu, a przy tym zapewnić przetrwanie zespołom. Przede wszystkim tym mniejszym, które narażone były na utratę sponsorów z powodu kryzysu wywołanego przez COVID-19.
Limit wydatków uzdrowił F1
Gdy ogłaszano porozumienie dotyczące ograniczenia kosztów w F1, Liberty Media odtrąbiło ogromny sukces. Po latach nowemu właścicielowi królowej motorsportu udało się zmusić gigantów spod znaku Ferrari, Mercedesa czy Red Bulla do zaciskania pasów. Wspomniane zespoły potrafiły rocznie wydawać ponad 400 mln dolarów, podczas gdy mniejsi rywale dysponowali kwotami rzędu 100 mln dolarów. To musiało przekładać się na wyniki na torze i tworzyło tzw. formułę dwóch prędkości.
Teraz, nawet jeśli giganci F1 mają przewagę, to jest ona zdecydowanie mniejsza. Bardziej konkurencyjne środowisko zachęca też nowych graczy do dołączenia do stawki. Volkswagen chce pojawić się z dwoma zespołami w mistrzostwach w roku 2026, bo wie, że nie będzie musiał wydawać tak astronomicznych sum, by osiągnąć sukces, jak jeszcze kilkanaście lat wcześniej.
Dlatego obecnie m.in. Alpine wzywa Red Bulla do korekty własnego budżetu, zamiast naciskania na zwiększenie limitu wydatków. - COVID-19 na nas wpłynął, ale obecna sytuacja jest dobra. Alpine jest na razie odporne na to, co dzieje się na świecie - powiedział "El Mundo Deportivo" Laurent Rossi, nawiązując m.in. do inflacji wywołanej wojną w Ukrainie.
- Nasz prezes Luca de Meo nakreślił plan naprawczy, który pozwala skorygować wiele błędów popełnionych w przeszłości. Gdyby nie to, obecny kryzys byłby dla nas bardzo trudny - dodał dyrektor generalny Alpine.
Podobnie sprawę widzi Frederic Vasseur z Alfy Romeo. - Zespoły, które nie mają pieniędzy na poprawki, mogą łatwo zareagować na obecną sytuację. Zamknij tunel aerodynamiczny i przestań zamawiać nowe części. Jeśli teraz zrezygnujemy z obecnych zasad, to będzie koniec limitu finansowego w F1 - powiedział ostatnio szef Alfy Romeo w "Auto Motor und Sport".
Red Bull odporny na argumenty
Słowa rywali nie trafiają jednak do Red Bulla. - Koszty transportu w niektórych przypadkach wzrosły o 60 proc. Tak samo koszty części, energii. Taka jest rzeczywistość. Dlatego rozmawialiśmy o korekcie budżetów z powodu inflacji. Pandemia, wojna - tego nie można było przewidzieć. Obecny wzrost cen nie jest normalny - stwierdził Helmut Marko w Sport1.
- Kiedy powróci normalność, znów będziemy mogli działać normalnie w oparciu o limity budżetowe - dodał Marko.
W F1 są też zespoły, które obecnie funkcjonują poniżej limitu wydatków i mają budżet mniejszy niż 140 mln dolarów. Są to m.in. Haas, Alpha Tauri czy Williams. O tym jednak Red Bull nie mówi głośno, bo nie pasuje do narracji kreślonej przez szefów "czerwonych byków".
Czytaj także:
Partner Orlenu kupi zespół F1? Szejkowie myślą o wielkiej inwestycji
Książę Albert walczy o GP Monako. Czarne chmury nad wizytówką F1