Na moment cofnijmy się jeszcze do wydarzeń sprzed dwóch tygodni na Suzuce. Max Verstappen zdobył tytuł, duża w tym zasługa również Sergio Pereza i w efekcie końcówka tego sezonu powinna bardziej być ukierunkowana właśnie na Meksykanina. Nie zapominajmy, że 32-latek wyjechał z Japonii z przewagą jednego punktu nad Charlesem Leclercem w klasyfikacji. Naturalną koleją rzeczy powinna być koncentracja Red Bull Racing nad zapewnieniem Perezowi owego drugiego miejsca na koniec sezonu.
Mistrzowskie aspiracje Pereza
Zaintrygowała mnie wypowiedź Pereza po wyścigu w Japonii. Czuć było w tym wywiadzie pewien niedosyt, niespełnioną ambicję, może nawet z nutą żalu. Jasno powiedział, że chce w przyszłym roku walczyć z Verstappenem o tytuł. To znamienne, że słowa te padły właśnie w momencie zdobycia przez Holendra drugiego tytułu.
Red Bull nie powinien ignorować takich sygnałów. Dyplomatycznie i powściągliwie, ale Perez dał jednak do zrozumienia, że nie chciałby, aby w planach i ambicjach zespołu o nim zapominano. Pytanie tylko, czy oczekiwania Meksykanina mają jakiekolwiek podstawy realności. Z pewnością taka deklaracja robiła wrażenie, tylko czy aby na pewno również na zespole? Czy Red Bull będzie chciał coś z tym zrobić?
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: plaża na Florydzie, a tam Polka. Zachwytom nie ma końca
Jeśli nie, a obawiam się, że jest to co najmniej prawdopodobne, to z czasem pozycja Pereza w teamie może być dla niego coraz bardziej niekomfortowa. Pytam o realność tych ambicji nie dlatego, że wątpię w potencjał kierowcy z Meksyku, choć regularność w aktualnym sezonie nie była u niego na takim poziomie jak w przypadku Verstappena, ale przede wszystkim w obawie czy Red Bull w ogóle pozwoli mu myśleć o takich planach.
Biorąc pod uwagę, że jest to już drugi rok ewidentnej pomocy Pereza względem Verstappena, a nie widać specjalnie perspektyw na bardziej liberalne podejście teamu, na jak długo zostanie mu cierpliwości? Wszakże jego kontrakt wygasa z końcem sezonu 2024.
Czy Red Bull jednakowo traktuje kierowców?
Czy podczas GP USA na Circuit of the Americas mieliśmy poprawę w tempie Pereza? Niekoniecznie. Nie mam przekonania, że różnica, choćby w tempie kwalifikacyjnym Verstappen-Perez, wynikała jedynie z możliwości kierowcy. Można było odnieść wrażenie, że w sensie specyfikacji, konkurencyjności obu swoich bolidów Red Bull, po zdobyciu tytułu na Suzuce nic nie zmienił. Nie ma co ukrywać, to nie był idealny wyścig w wykonaniu "czerwonych byków".
Meksykaninowi przez cały weekend w Austin brakowało swoistej "kropki nad i" pod względem szybkości, w wyścigu wystarczyło spojrzeć na końcowe pozycje Pereza i Leclerca w stosunku do ustawienia na starcie, żeby ów deficyt stał się oczywisty. W przypadku Verstappena popełniono z kolei fatalny błąd na jednym z pit-stopów.
GP USA było jednak dla Red Bulla bardzo wyjątkowym, symbolicznym wyścigiem. Wydawać by się mogło, że dopiero co przypieczętowali tytuł Verstappena, a po przybyciu na COTA nadeszła tragiczna wiadomość o śmierci legendarnego założyciela firmy Red Bull - Dietricha Mateschitza. Ogromna strata i pewnie lekki znak zapytania co do przyszłości - może nie teamu Red Bulla, ale Alpha Tauri być może tak.
Mercedes miał swoją szansę
Przed startem GP USA pewne było, że strategia w Teksasie będzie stanowić wyzwanie. Nawierzchnia w Austin jest bardzo specyficzna, o strukturze drobnych kamieni, mocno obciąża opony, a zatem pojedynczy pit-stop w zasadzie od początku można było wykluczyć. Nie obyło się również bez kolizji i emocji, z dwukrotnym wyjazdem na tor samochodu bezpieczeństwa.
Po drugiej neutralizacji można było odnieść wrażenie, że bolidy Red Bulla straciły tempo, prawdopodobnie ze względu na parametry opon. Jednak zdecydowanie najwięcej Verstappen stracił przez ów feralny pit-stop, wyjeżdżając nie tylko za Hamiltonem, ale również Leclercem.
Tym razem Mercedes był realnie, w skali pełnego wyścigu, szybszy od Ferrari i miał niemal takie same tempo jak Verstappen. Holender nie był oczywiście zadowolony z obrotu spraw, ale natychmiast przeszedł do kontrofensywy. Musiał uporać się z Leclercem, błyskawicznie uzyskał najlepszy czas okrążenia, a następnie rozpoczęła się jego fascynująca pogoń za Hamiltonem.
Walka jak za starych dobrych czasów, z której 25-latek wyszedł zwycięsko, ale to nie było zwycięstwo łatwe. Walczono o każdą setną sekundy, a obaj kierowcy dostali ostrzeżenie o kilkukrotnym przekroczeniu limitów toru. Jedno więcej oznaczałoby karę pięciu sekund.
Tak chyba po prostu musiało być. Red Bull, a przede wszystkim Verstappen, oddał hołd założycielowi firmy w najlepszy możliwy sposób, w fenomenalnym, historycznym stylu. Symboliki dopełnia fakt detronizacji Ferrari i zapewnienia sobie przez Red Bull tytułu konstruktorów. GP USA to bez wątpienia jeden z ciekawszych wyścigów sezonu.
Czytaj także:
Przerażający wypadek w GP USA. Bolid Fernando Alonso pofrunął w powietrze
Ważne rozmowy w F1 wstrzymane. Winna śmierć właściciela Red Bulla