Zatem dowiedzieliśmy się od Red Bulla, że niczego więcej na temat incydentu z Brazylii się nie dowiemy. Nie jest to żadne zaskoczenie. Zarówno Max Verstappen, jak i zespół nie powiedzą ani słowa o prawdopodobnej motywacji Holendra. Nie mogą przecież w żaden sposób odnieść tego do kwalifikacji w Monako, mimo że prawie wszyscy wiedzą, iż właśnie tamten "błąd" Sergio Pereza sprowokował mistrza świata, ponieważ konsekwencje zarówno dla Pereza jak i dla zespołu mogłyby być bardzo nieprzyjemne.
Red Bull próbuje zamknąć temat incydentu z Sao Paulo
Red Bull tak definitywnie uciął dalszą dyskusję na ten temat, bo wiedział, jakie szkody mogłaby ona wyrządzić. Również dlatego, iż od tygodnia atmosfera wokół tej sprawy oznaczała ewidentne szkody wizerunkowe nie tylko dla Verstappena, ale także zespołu.
Jak dla mnie jest to pewna kontynuacja symboliki. To przecież niebywałe, że tego typu historie dzieją się tak krótko po śmierci Dietricha Mateschitza. Odnoszę wrażenie, że ten człowiek odgrywał kluczową rolę w scalaniu ekipy i całej marki. Nie musiał się pojawiać regularnie na wyścigach czy w siedzibie firmy, ale sama świadomość, że jest była dla członków teamu elementem dyscyplinującym i motywującym. Teraz tego "elementu" zaczyna brakować, a przy okazji dochodzi jeszcze zdobycie obu tytułów, co paradoksalnie może przecież oznaczać niższy poziom motywacji.
ZOBACZ WIDEO: Hit sieci. Siedział na trybunach, wziął piłkę i zrobił to
Myślę, że wiele osób (w tym i ja) tak emocjonalnie zareagowało na incydent z Interlagos, ponieważ jego charakter nie miał w sobie elementu walki, ale intencję zaszkodzenia koledze z zespołu. Tym samym nie można go porównać do słynnego "Multi 21" z Malezji pomiędzy Sebastianem Vettelem a Markiem Webberem, ponieważ tam chodziło o zwycięstwo i złamanie ustaleń, ale jednak w ramach walki. Tutaj intencją było wyłącznie zaszkodzenie i to pomimo ewidentnej, wielokrotnej pomocy ze strony Pereza.
Jeśli Verstappen uważa inaczej, to czemu tak regularnie, publicznie komplementował Pereza? To kolejna rzecz, która razi. Tłumaczenie teraz Verstappena przez zespół jest wyłącznie teatrem hipokryzji, obliczonym na ograniczenie strat wizerunkowych i odcięcie się od pytań "co powodowało Maxem?". Jak Red Bull był wściekły, pokazały ostatnie sekundy wyścigu.
Mercedes w tyle za Red Bullem w Abu Zabi
Mercedes tym razem nie ukrywał swojej formy, jak to czasem ma w zwyczaju i trafnie przewidział spadek konkurencyjności. Poza zasięgiem rywali z kolei, i to już w sobotę, był Red Bull. Kolejne pole position Verstappena i pierwsza linia startowa dla Pereza wyraźnie to udowadniały. Ostatnia bowiem pierwsza linia zarezerwowana dla Red Bulla przydarzyła się im w 2018 roku. Dużym pytaniem było z kolei tempo wyścigowe, które jak pamiętamy, okazało się niezwykle problematyczne w Brazylii.
Poza różnicami w strategii, trzy główne teamy były w zasięgu mniej lub bardziej bezpośredniej walki, co jest dobrym prognostykiem na przyszły sezon. Takiej otwartej, trójstronnej rywalizacji długo F1 nie pamięta, a Abu Zabi wyglądało właśnie trochę jak przedsmak takiego scenariusza.
Im bliżej końca, tym jedno stawało się coraz bardziej pewne. Ten wyścig przebiegał pod dyktando strategii. Wszystkie trzy czołowe teamy rozdzieliły taktykę pomiędzy swoich kierowców. Trochę wyglądało mi to na taki swoisty element hazardu. Wydaje mi się, że stratedzy doszli do przekonania, że zarówno opcja na jeden, jak i dwa postoje będzie w takich warunkach i przy aktualnym sprzęcie bardzo mocno zbliżona. Chcieli zatem mieć obstawione obie możliwości
Tak rzeczywiście było, skoro Sergio Perez zameldował się na mecie z nieco ponad sekundową stratą do Charlesa Leclerca. Tyle brakowało do podwójnego zwycięstwa Red Bulla nie tylko w tym kończącym sezon Grand Prix, ale również w klasyfikacji sezonu. Jak szczerze, przejętym głosem przyznał przez radio Verstappen - blisko. Czy Holender mógł tutaj odegrać większą rolę? Być bardziej team playerem?
Czy Verstappen mógł zrobić więcej?
Wyścig na Yas Marina to jednak trochę takie deja vu. Teraz oczywiście w przeciwieństwie do zeszłorocznego wyścigu tytuł dawno był już przyznany, ale walka o drugie miejsce pomiędzy Perezem a Leclercem była dokładnym odzwierciedleniem rywalizacji Verstappen-Hamilton w roku 2021. Identyczna liczba punktów w obu przypadkach oznaczała, że ten kto będzie z przodu wygrywa. W przypadku Verstappena w 2021 roku tytuł, a Pereza drugie miejsce.
Z kolei odmienna taktyka wyścigowa pomiędzy Leclercem a Perezem gwarantowała niepewność i emocje do końca dystansu, dokładnie tak jak w przypadku rozstrzygnięcia zeszłorocznej rywalizacji o tytuł. Walka do ostatnich metrów została rozstrzygnięta na korzyść Ferrari. Perezowi nie udało się uzyskać drugiego miejsca w "generalce", co byłoby historycznym wynikiem dla Red Bulla.
Pompatycznie zapowiadana pomoc Verstappena w Abu Zabi ograniczała się do wsparcia psychicznego drogą radiową z mniej więcej takim przesłaniem: "powiedzcie Sergio, żeby naciskał. Opony są dobre". Co mógłby Holender zrobić? Ano choćby to, co Perez zrobił dla niego na tym samym torze w zeszłym roku, czyli spowolnić Leclerca, ale to oczywiście wiązałoby się z ryzykiem. Bez tego ryzyka Max mógł, spokojnie kontrolując wyścig, podbić rekordową stawkę do piętnastu zwycięstw w jednym sezonie.
Czytaj także:
Verstappen nie pomógł Perezowi. "To nie byłoby uczciwe"
Najgorszy sezon Lewisa Hamiltona w karierze. Koniec zwycięskiej passy