Pozwał własną ekipę. Na pocieszenie dostał 15 milionów

F1 to brutalny świat. Nawet podpisanie kontraktu nie gwarantuje, że otrzyma się szansę jazdy bolidem. Przekonał się o tym nie tylko Robert Kubica. Przed Polakiem podobna sytuacja spotkała Giedo van der Garde.

Łukasz Kuczera
Łukasz Kuczera
Giedo van der Garde PAP/EPA / TRACEY NEARMY / Na zdjęciu: Giedo van der Garde
Robert Kubica miał wrócić do regularnego ścigania w Formule 1 już w roku 2018, gdy podpisał kontrakt z Williamsem i udawał się na testy w Abu Zabi ze świadomością, że za kilka miesięcy będzie etatowym kierowcą stajni z Grove. Na testach "przypadkowo" pojawił się też Siergiej Sirotkin, bo rosyjscy sponsorzy zaoferowali Brytyjczykom znacznie większe pieniądze.

Podczas gdy Lotos oferował ok. 7 mln dolarów za rok współpracy z Williamsem, oligarcha Boris Rotenberg i jego SMP Racing dwukrotnie przelicytowały propozycję z Polski. Skończyło się zerwaniem porozumienia z Kubicą, zaoferowaniem mu roli rezerwowego i głośną konferencją w Moskwie, na której ogłoszono transfer Sirotkina.

Wyrzucony siłą z zespołu

Podobne doświadczenia ma Giedo van der Garde, dobry znajomy polskiego kierowcy z czasów kartingu. Holender był rezerwowym Saubera (obecnie zespół nazywa się Alfa Romeo) w roku 2014, a umowa gwarantowała mu awans do roli etatowego kierowcy w kolejnym sezonie.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: bus utknął w błocie, a wtedy piłkarze... Zobacz to sam!

Szwajcarski zespół wówczas ledwo wiązał koniec z końcem. Aby nie zbankrutował, holenderskie firmy środki obiecane za sezon 2015 wypłaciły Sauberowi już w połowie 2014 roku. Wtedy van der Garde nie mógł przypuszczać, że kilka miesięcy później zostanie wystawiony do wiatru. Wszystko przez to, że jeszcze ciekawszą ofertę złożyli sponsorzy reprezentowani przez Marcusa Ericssona i Felipe Nasra.

- Byliśmy w Sao Paulo (końcówka sezonu 2014 - dop. aut.) na kolacji z mechanikami i inżynierami. W pewnym momencie dostaję powiadomienie w telefonie, bo okazało się, że Sauber podpisał kontrakt z Felipe Nasrem. Pytałem szefową ekipy, o co chodzi. Przecież wiedziała, jaką mam umowę. Moi menedżerowie kazali mi wtedy zachować spokój - wspomina po latach van der Garde.

Sauber przystąpił do sezonu 2015 z trzema kierowcami na pokładzie - Ericssonem, Nasrem i van der Garde. W okresie zimowym zaczęła się batalia prawna, która miała zadecydować o ostatecznym kształcie zespołu. Holender wytoczył pracodawcy dwa procesy sądowe i oba wygrał.

Van der Garde poleciał w marcu 2015 roku do Melbourne na GP Australii. Zrobiono mu nawet zdjęcie w kombinezonie wyścigowym, który należał do... Ericssona. - Wybrałem się tam po to, aby się ścigać. Gdy jednak odkrywasz, że relacje są mocno zakłócone, nikt nie może z tobą rozmawiać i nie czujesz się w zespole jak w domu, to wiesz, że coś jest nie tak - dodaje były kierowca F1.

Szybki koniec kariery w F1

Zachowanie zespołu sprawiło, że van der Garde został wyleczony z marzeń. Formuła 1 jest zbyt ryzykownym sportem, aby wsiadać do bolidu w sytuacji, gdy mechanicy i inżynierowie nie mają więzi z kierowcą. Jak sam przyznaje, nie chciał ryzykować, że wydarzy się coś nieprzewidzianego.

Ostatecznie van der Garde spakował się i opuścił Melbourne. Nasr i Ericsson rozpoczęli sezon 2015 od piątego i ósmego miejsca, co dodatkowo zabolało Holendra, bo miał świadomość, że Sauber zbudował dość konkurencyjny bolid. - Wylądowałem na lotnisku w Dubaju, zobaczyłem wyniki wyścigu i pojawił się ból - wspomina w rozmowie z WP SportoweFakty. Na pocieszenie pozostały mu wygrane procesy sądowe i 15 mln dolarów odszkodowania.

"Jako kierowca wyścigowy i pasjonat jestem smutny i bardzo rozczarowany. Przez całą karierę ciężko pracowałem, od ósmego roku życia, gdy zacząłem ścigać się w kartingu żeby spełnić moje marzenie i zostać kierowcą Formuły 1. Miałem nadzieję, że w 2015 będę mógł pokazać co potrafię przynajmniej w szanowanym zespole ze środka stawki. Odebrano mi to marzenie i wiem, że najprawdopodobniej nie mam już przyszłości w F1" - brzmiał komunikat van der Garde po całej sprawie.

Czy po latach Holender ma żal do Saubera? - To była trudna sytuacja. Od początku moim celem były starty w F1, po to przeniosłem się do Saubera. Dwaj inni kierowcy mieli grubszy portfel, sprawa skończyła się w sądzie i zostałem spłacony. To na pewno nie było miłe - mówi nam van der Garde.

Holender trafnie przewidział w 2015 roku, że więcej nie pojawi się w F1. Odnalazł się za to w wyścigach długodystansowych, został ekspertem telewizyjnym i nie narzeka obecnie na nudę w związku z fenomenem Maxa Verstappena w Holandii. - Życie trwa dalej. Mam teraz szczęśliwe życie. Jestem ekspertem F1 w Viaplay, bo ze względu na Verstappena zainteresowanie tym sportem w Holandii jest ogromne, wciąż się ścigam, prowadzę biznesy, mam fajną żonę i dzieci - dodaje holenderski kierowca.

Kubica powiedział niegdyś, że jeśli ktoś chce mieć w padoku F1 przyjaciela, to powinien kupić psa. Van der Garde nie do końca zgadza się ze słowami polskiego kierowcy. Pomimo swoich doświadczeń, nie zraził się do królowej motorsportu. - Formuła 1 to brutalny sport. Gdy jesteś na szczycie, to jesteś. Łatwo jednak z niego spaść. W F1 jest mnóstwo polityki, pieniędzy. Nie jest łatwo, ale cieszę się, że miałem swoją szansę - podsumowuje Holender.

Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także:
- Ojciec Verstappena znęcał się nad synem? Stanowcza odpowiedź Holendra
- Historia Kubicy ciekawsza niż Lewandowskiego. Czy powstanie serial o polskim kierowcy?

Czy Giedo van der Garde mógł osiągnąć więcej w F1?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×