Charles Leclerc miał startować w GP Sao Paulo z drugiego pola. Jednak kierowca Ferrari wypadł z toru w szóstym zakręcie już na okrążeniu formującym. Chwilę wcześniej z bolidu Monakijczyka zaczęły wydobywać się kłęby dymu, aż doszło do zblokowania tylnych kół. To wywołało obrót samochodu Leclerca, co oznaczało dla niego eliminację z wyścigu jeszcze przed jego rozpoczęciem.
- Hydraulika padła - zgłosił Leclerc przez radio zaraz po swojej przygodzie. Jednak w późniejszej rozmowie ze Sky Sports twierdził, że źródło problemów tkwiło w awarii jednostki napędowej.
- Straciłem panowanie nad bolidem i pojechałem prosto, bo nie miałem już wsparcia hydrauliki. Nie działało wspomaganie kierownicy. Nie sądzę jednak, aby problem tkwił w hydraulice. To znaczy wiem, co się stało, ale nie mogę wchodzić w szczegóły - wyjaśnił lider Ferrari.
ZOBACZ WIDEO: Dzień z mistrzem. Bartłomiej Marszałek: "To wtedy poczułem, że kocham ten sport"
- Wystąpiła awaria silnika, która doprowadziła do tego, że zblokowały się tylne koła. Potem doszło do mojego obrotu i uderzyłem w bandę. Nie mogłem nic zrobić w tej sytuacji - dodał Leclerc.
Awarie hydrauliki nie są nowością w Ferrari. Przed tygodniem przy okazji pierwszego treningu przed GP Meksyku kłopoty z tym układem miał Carlos Sainz. Jednak Charles Leclerc stwierdził w rozmowie z brytyjską telewizją, że ma dość informacji, by podejrzewać, że to "zupełnie inny" problem.
Leclerc po swojej przygodzie był w stanie wyjechać spod bandy, choć w jego SF23 uszkodzone było przednie skrzydło. Następnie Monakijczyk zaparkował maszynę przy drodze ewakuacyjnej na torze Interlagos. 26-latek nie zdołał dojechać nawet do alei serwisowej.
Czytaj także:
- Robert Kubica pisze historię. Nie powiedział ostatniego słowa
- Niebywałe osiągnięcie Kubicy. Jest komentarz jego szefa