Tuż przed GP Arabii Saudyjskiej stało się jasne, że Red Bull Racing zawiesił pracownicę, która kilka tygodni temu oskarżyła Christiana Hornera o "niewłaściwe zachowanie". Późniejsze śledztwo nie potwierdziło zarzutów kobiety względem Brytyjczyka. W trakcie przesłuchań miała ona wielokrotnie zmieniać zdanie, przez co w jej w zeznaniach pojawiły się nieścisłości.
Niemiecki RTL ustalił, że na zawieszeniu pracownicy się nie skończyło. Red Bull zrobił wiele, aby kobieta milczała i nie udała się do mediów. Sam Horner miał zapłacić jej 700 tys. euro, a austriacka firma - 300 tys. euro. Oznacza to, że łącznie pracownica ekipy z Milton Keynes zgarnęła 1 mln euro. W zamian zrzekła się wszelkich roszczeń.
Ugoda na tak wysoką kwotę ma zakończyć temat afery, którą od tygodni żyje padok Formuły 1. Ma też sprawić, że kobieta nie zdecyduje się na skierowanie sprawy do sądu. Red Bull odmówił jednak komentowania rewelacji podanych przez RTL.
ZOBACZ WIDEO: Koniec kariery, spokój czy nowy impuls. Czego potrzebuje Tai Woffinden?
Nawet jeśli pracownica Red Bulla zrezygnuje z dochodzenia swoich praw w sądzie, to wydaje się, że zespół wyjdzie z całej afery mocno poturbowany. Obecnie firma prowadzi kolejne śledztwo - tym razem przeciwko Helmutowi Marko. Austriak podejrzany jest o wynoszenie do mediów informacji z postępowania prowadzonego ws. Christiana Hornera.
Jeśli Marko zostanie zwolniony z Red Bulla, może to wywołać efekt domina. Max Verstappen zapowiedział już, że chce, aby 80-latek pozostał w firmie, bo w innym razie może zmienić pracodawcę w F1. Kontrakt Verstappena, chociaż obowiązuje do końca sezonu 2028, daje mu możliwość opuszczenia Milton Keynes w razie odejścia swojego mentora.
Z informacji "Motorsport Total" wynika, że w piątek na torze w Dżuddzie Red Bull zorganizował "spotkanie kryzysowe". Uczestniczyli w nim nie tylko Helmut Marko, ale też Oliver Mintzlaff (dyrektor generalny Red Bulla), a także Franz Watzlawick (dyrektor Red Bulla ds. biznesu i sprzedaży). Nie wiadomo, o czym dokładnie rozmawiano w trakcie zebrania.
To samo źródło twierdzi, że sobotnim wyścigu Mintzlaff i Watzlawick mają udać się w podróż do Dubaju, gdzie będą rozmawiać z tajskimi inwestorami Red Bulla. To do nich należy 51 proc. akcji firmy.
- Koncentrujemy się na wyścigach. Odbyliśmy długą rozmowę, ale teraz musimy zająć się aspektem sportowym i wygraniu drugiego wyścigu F1 w sezonie. Nie zamierzamy upubliczniać naszych wewnętrznych dyskusji - powiedział Marko.
Czytaj także:
- Dokonało się. Od decyzji niemieckiego giganta już nie ma odwrotu
- Prezydent FIA straci stanowisko? Poważne zarzuty w tle