Alpine zaczęło sezon w Formule 1 z niezwykle ciężkim i niezbyt wydajnym samochodem. Przez to Esteban Ocon i Pierre Gasly nie są w stanie regularnie punktować w wyścigach. Jak dotąd obaj kierowcy zdobyli łącznie tylko 2 punkty. To zdecydowanie poniżej oczekiwań zespołu, który należy do giganta motoryzacyjnego - Renault.
W ostatnich tygodniach nasiliły się plotki, że francuski koncern może wystawić Alpine na sprzedaż. Firma mogłaby zarobić w ten sposób nawet kilkaset milionów dolarów, a następnie skupić się wyłącznie na produkcji silników dla ekip F1.
W padoku wymieniano też zainteresowanych nabyciem zespołu z Enstone - jest to amerykański Andretti Global, jak i chiński koncern Geely. Zwłaszcza dla firmy należącej do Michaela Andrettiego byłaby to ciekawa opcja, gdyż Formuła 1 blokuje starania 61-latka dotyczące dołączenia do mistrzostw i nie chce słyszeć o ich powiększeniu.
ZOBACZ WIDEO: Robert Kubica zaprasza na ORLEN 80. Rajd Polski. To będzie sportowe święto
Szef koncernu Renault zaprzeczył jednak, jakoby myślał o sprzedaży Alpine. - Chcę to bardzo wyraźnie podkreślić. Nie ma mowy, żebyśmy się poddali. To nie w moim stylu. Nie sprzedamy nawet części zespołu. Nie potrzebujemy pieniędzy. Spotkałem ludzi, którzy składali oferty na lewo i prawo, a potem rozmawiali o tym w prasie. My nie jesteśmy zainteresowani sprzedażą. Byłoby to głupie - powiedział Luca de Meo w "Autocar".
De Meo nie ma obaw związanych z kiepskimi wynikami Alpine w F1. Jego zdaniem, to kombinacja kilku błędów, jakie popełniono w ostatnim czasie. - Gdy rozpoczęła się era hybrydowa w 2014 roku, nasz silnik nie działał jak należy. Zdobywaliśmy wcześniej tytuły z Red Bullem, ale w przypadku jednostki hybrydowej wszystko poszło nie tak - dodał.
- Silnik, który opracowaliśmy w 2021 roku, miał stratę od 0,2 s do 0,5 s na okrążeniu. W tym roku dodatkowo schrzaniliśmy bolid. Jeśli to wszystko połączymy, wychodzi różnica rzędu 1,5 s od miejsca, w którym powinniśmy być - stwierdził de Meo.
Czytaj także:
- Nadchodzi rewolucja w F1. Pokazano zdjęcia
- Rozejm w Red Bullu. Koniec walki o władzę