Szalejący u wybrzeży Japonii tajfun był od początku weekendu największą bolączką organizatorów wyścigu F1 na torze Suzuka. W piątek pojawiły się informacje, że zawody mogą zostać przeniesione na wcześniejszą godzinę, aby uniknąć kulminacyjnej fali deszczu.
[ad=rectangle]
Ostatecznie wyścig ruszył o godzinie 15. Kierowcy wystartowali jednak za samochodem bezpieczeństwa, gdyż na normalny start nie pozwalały warunki na torze. Gdy deszcz ustąpił zawodnicy wrócili do normalnej walki. W końcówce pojawiły się kolejne opady. Woda zalegająca na torze utrudniała normalną jazdę.
Na 44 okrążeniu z toru wypadł Adrian Sutil. W dźwig, który miał usunąć jego bolid uderzył chwilę później Jules Bianchi, który doznał poważnych obrażeń głowy i walczy wciąż o życie w lokalnym szpitalu.
Zespoły i kierowcy kwestionowali nie tylko kontynuowanie niedzielnego wyścigu w deszczu, ale również porę rozgrywaniu zawodów. - W ciągu 15 lat mojego funkcjonowania w F1, to był najciemniejszy wyścig, jaki kiedykolwiek widziałem - powiedział Rob Smedley z Williamsa.
- W końcówce było więcej deszczu i robiło się coraz ciemniej nad torem. Widoczność była więc coraz gorsza, a ten konkretny zakręt był szczególnie trudny - powiedział Adrian Sutil. - Nie widziałem, w jakich miejscach zalega największa woda, dlatego obróciło mój bolid. Bianchi miał podobnie, wpadł w aquaplaning jedno okrążenie za mną - dodał Niemiec.
Daniel Ricciardo z Red Bulla również wrócił do decyzji o rozegraniu zawodów w normalnej porze. - Były rozmowy o przełożeniu wyścigu. Ale co się stało, to się nie odstanie.
- Musimy dokładnie przeanalizować całą sytuację, spojrzeć wstecz i odpowiedzieć sobie, co można było zrobić lepiej, aby w przyszłości uniknąć podobnych tragedii - dodał Australijczyk.