W środowisku Formuły 1 od kilkunastu miesięcy trwa poważna dyskusja na temat zmiany obowiązujących przepisów, które mają odciążyć budżety najmniejszych zespołów F1 i pomóc im przetrwać obok najzamożniejszych ekip. Jedną z kluczowych kwestii jest ograniczenie kosztów jednostek napędowych.
Po zmniejszeniu ilości silników dostępnych na jeden sezon, FIA oraz Bernie Ecclestone zaproponowali ograniczenie cen jednostek wystawianych prywatnym zespołom. Z prawa weta skorzystało Ferrari, które ze względu na swój historyczny status zablokowało podobny przepis.
Włosi nie chcą również doprowadzić do sytuacji, w której klienckie zespoły będą mogły nabyć silniki u niezależnego producenta. Ecclestone i FIA nalegają, by ten pojawił się w F1 już w 2017 roku.
- Problem polega na tym, że staramy się stworzyć silnik, który jest bardziej przystępny dla mniejszych zespołów i szkodzimy przy tym producentom, którzy są w stanie się rozwijać - stwierdzi prezes Ferrari Sergio Marchionne.
- (...) Rozwój przepisów powinien odbywać się w sposób skoordynowany. Pogląd ten podziela również Mercedes i Renault. Wydajemy na to setki milionów euro i nie powinno się tego lekceważyć.
- Jesteśmy na torze, by udowodnić sobie i wszystkim naszą zdolność do rozwijania jednostek napędowych. Jeśli podważymy tę zaletę, to Ferrari nie ma zamiaru się dalej ścigać - zagroził Marchionne.
Ferrari, które już wcześniej groziło wycofaniem ze sportu pragnie mieć znaczący głos przy ustalaniu regulaminu technicznego w kolejnych latach. Na początku grudnia Światowa Rada Sportów Motorowych podważyła pozycję włoskiej stajni dając mandat FOM i FIA, które mogą samodzielnie decydować o wizerunku Formuły 1 w przyszłości.
- To byłaby ogromna strata (jeśli Ferrari wycofa się z F1 - dop. red.), ale Ferrari nie może zostać postawione w kącie na kolanach i nie mieć prawa głosu - powiedział Marchionne. - W takiej sytuacji znajdziemy inny sposób, aby wyrazić swoją zdolność do ścigania się i wygrywania - dodał.
Robert Lewandowski: Niemcy muszą na nas uważać