Od pewnego czasu Formuła 1 znajduje się w dołku. Spada oglądalność wyścigów w telewizji, mniej kibiców odwiedza tory. F1 potrafi dotrzeć do nowych krajów, ale nie wzbudza tam takiego entuzjazmu jak przed laty. Efekt jest taki, że w przypadku niektórych wyścigów puste sektory trzeba było przykrywać banerami sponsorów.
Obecnie trwa licytacja na pomysły, które mogłyby wyciągnąć Formułę 1 z kryzysu. Jenson Button zaproponował, aby skrócić wyścigi, gdyż młodzi fani nie są w stanie oglądać rywalizacji trwającej ponad półtorej godziny. O krok dalej poszedł Bernie Ecclestone. Szef F1 na łamach "The Sun" wytłumaczył skąd wziął się fenomen tego sportu. - Kiedyś ludzie przychodzili na wyścigi F1 z nadzieją, że ktoś zginie. Dziś odwiedzają tory ze świadomością, że nikomu nic się nie stanie - powiedział.
Poziom bezpieczeństwa w F1 w ostatnich latach wzrósł, ale ryzyka w tym sporcie nigdy nie można zminimalizować do zera. Coś o tym wie rodzina Julesa Bianchiego, który zginął w wyniku wypadku na torze Suzuka, do którego doszło w roku 2014. Słowa Ecclestone'a z pewnością zostaną przyjęte z oburzeniem w domu Bianchich.
86-latek chce jednak uczynić królową sportów motorowych bardziej niebezpieczną. - Jestem za tym, aby wokół toru budować bariery o wysokości 40 centymetrów. Ciągle mi powtarzają, że kierowcy nie powinni wyjeżdżać poza tor. Wtedy by tego nie robili... Jakoś nikt tego nie robi w Baku, Monako czy Singapurze. Tam oglądamy naprawdę dobre wyścigi. Jeśli ktoś w cyrku wykonuje akrobacje na wysokości 15 metrów, to każdy chce to oglądać. Gdyby ktoś to robił metr nad ziemią, ludzi by to nie interesowało - stwierdził Brytyjczyk.
ZOBACZ WIDEO Jędrzejczyk ostro o Kowalkiewicz. Jest odpowiedź
Cyrkiem ktoś może nazwać słowa Ecclestone'a. Brytyjczyk zrobił z F1 kurę znoszącą złote jaja, ale równocześnie zapomina o dawnym duchu tego sportu. Niegdyś, jak chociażby w latach rywalizacji Nikiego Laudy z Jamesem Huntem, dużo więcej zależało od kierowców. Pojazdy nie były naszpikowane elektroniką i elementami aerodynamicznymi. Lauda i Hunt mogli walczyć koło w koło, bo ewentualny kontakt nie eliminował z wyścigu.
Dziś lekka kolizja kierowców powoduje, że jeden z nich kończy z urwanym spoilerem, drugi ma pęknięte skrzydło i każdy z nich musi zjechać do alei serwisowej. W efekcie oglądamy tak mało wyprzedzeń. Trudno też uznać F1 za interesującą, jeśli na lata dominują w niej te same zespoły. Najpierw Ferrari z Michaelem Schumacherem, później Red Bull Racing z Sebastianem Vettelem, a ostatnio Mercedes GP z Lewisem Hamiltonem.
Ecclestone szansę na promocję F1 widzi również w wypadkach, do których dochodzi niemal podczas każdego treningu czy wyścigu. Brytyjczyk jest zdania, że w trakcie transmisji telewizyjnej takie momenty powinny być prezentowane z większą dramaturgią. Jako przykład posłużyła w tym wypadku fatalna kraksa Fernando Alonso z tegorocznego wyścigu w Melbourne.
- Gdy dochodzi do tak poważnego wypadku jaki miał Fernando, to powinniśmy schować parawany pojawiające się wokół zawodnika. Niech ludzie to widzą, jak jest zabierany do karetki, następnie transportowany do szpitala. Później informujmy, że na szczęście nic mu nie jest. To jest showbiznes. Ludzie to chcą oglądać - ocenił Ecclestone.
Innego zdania mogą być sami kierowcy. Alonso po wyścigu w Australii dziękował za zmiany, do jakich doszło w ostatnich latach w F1. - W innym wypadku już bym nie żył - mówił. Zawodnikom na pocieszenie pozostaje fakt, że w związku z przejęciem Formuły 1 przez Liberty Media, wkrótce nastąpi koniec rządów Ecclestone'a w tej dyscyplinie. Wątpliwe, by zdołał on przeforsować swoje pomysły przed końcem swojej hegemonii.
Łukasz Kuczera
jak smie mowic ze ludzie chca ogladac smierci kierowcow ! bardzoe dobrze ze f1 dba o bezpieczenstwo i ze jest malo wypadkow ... d Czytaj całość