Nowicjusz z klasą - tak można nazwać uliczną pętle w Singapurze. Tor Marina Bay w porównaniu z innymi obiektami F1 takimi jak choćby Silverstone czy Monte Carlo, to bardzo młoda nitka, bowiem zawitała do sportu dokładnie 10 lat temu. Od tamtej pory Grand Prix cieszy się bardzo dużym zainteresowaniem ze względu na klimat widowiska, grę świateł a także niezwykle emocjonującą rywalizację, wiążącą się z częstymi wyjazdami samochodu bezpieczeństwa.
Crashgate
Inauguracyjne Grand Prix z 2008 roku zostało zapamiętane z dwóch najważniejszych powodów. Z oficjalnego punktu widzenia był to pierwszy wyścig rozgrywany po zapadnięciu zmroku. Rok później tamta edycja nabrała jednak zupełnie innego zabarwienia ze względu na aferę singapurską z udziałem zespołu Renault.
Niespodziewany triumf Fernando Alonso w pierwszej edycji rundy na Marina Bay wydawał się początkowo czymś całkowicie niezwykłym z racji tego, że Hiszpan startował do wyścigu dopiero z 15. pola. Dwukrotny mistrz świata skorzystał na wypadku swojego zespołowego partnera Nelsona Piqueta Jr., który zakończył rywalizację na bandach. Alonso dziwnym trafem w tym samym czasie zaliczył już zmianę ogumienia i obowiązujące wówczas tankowanie. Myśli niektórych, jakoby jego zwycięstwo nie było tylko zbiegiem okoliczności potwierdziły się rok później po wyznaniu młodego Piqueta.
ZOBACZ WIDEO Burza po słowach Roberta Lewandowskiego. Co zrobić z Polakiem?
Brazylijczyk został zwolniony z francuskiej stajni po GP Węgier 2009. Kierowca nie mając już nic do stracenia postanowił pogrążyć swoich szefów, ujawniając że to zespół poprosił go o spowodowanie tamtego wypadku. Międzynarodowa Federacja Samochodowa postanowiła rozpocząć dochodzenie, które wykazało, że słowa Nelsona były prawdą, a winnymi całej afery uznano ówczesnego szefa Renault Flavio Briatore oraz Pata Symondsa. Obaj pożegnali się wtedy z Formułą 1.
Magia światła
Aż trudno uwierzyć, że królowa motorsportu musiała czekać aż 799 startów, aby zainaugurować nocne Grand Prix. Trzeba jednak przyznać, że było warto. Obecnie uliczną nitkę oświetla ponad 1,500 reflektorów, ciągniętych przez sieć kabli o długości blisko 110 tysięcy metrów i mocy około 3 milionów watów. Cała otoczka sprawia, że weekend na Marina Bay wygląda naprawdę magicznie.
Singapurska sauna
Azjatycka runda już dawno zyskała miano najbardziej wymagającego wyścigu sezonu. Pomimo późnej pory rozgrywania Grand Prix, temperatura powietrza nie spada w zasadzie poniżej 30 stopni Celsjusza, a ta w samym kokpicie kierowcy potrafi wynieść nawet dwa razy tyle! Dodatkowo, wysoka wilgotność utrzymująca się na poziomie co najmniej 80% sprawia, że zawodnicy w tych arcytrudnych warunkach zrzucają tylko w niedzielę w przybliżeniu około 3 kilogramy. Przygotowanie fizyczne staje się tutaj często elementem kluczowym, podobnie jak start z pole position, gdyż wyprzedzanie nie należy do najłatwiejszych zadań.
Przy 23 wymagających i mocno obciążających zakrętach nie trudno tu o błąd. Żaden zawodnik nie lubi lądować na bandach, jednak w Singapurze często się tak dzieje. Wyjazd samochodu bezpieczeństwa jest tutaj zatem nieunikniony. Często pojawiające się neutralizacje oznaczają, że walka pozostaje otwarta do ostatniego okrążenia.
Być albo nie być dla Ferrari
Nie od dziś wiadomo, że Red Bull Racing czuje się w Singapurze jak ryby w wodzie w odróżnieniu choćby od obrońców tytułu. Spore znaczenie ma tam bowiem pakiet aerodynamiczny, a nie mocny i wydajny silnik Mercedesa. W kość dostają hamulce oraz przekładnia - kierowcy na pojedynczym okrążeniu zmieniają biegi około 70 razy. Samo Grand Prix jest z reguły (przy normalnych warunkach pogodowych podczas pozostałych wyścigów) najdłuższą rundą w całym kalendarzu i zazwyczaj trwa dłużej niż regulaminowe 2 godziny. Przyczynia się do tego stosunkowa niska średnia prędkość okrążenia, wynosząca zaledwie 177 km/h.
Konfiguracja toru sprzyja bolidom stajni z Milton Keynes, co pokazał w latach 2011-2013 startujący w barwach Czerwonego Byka Sebastian Vettel, triumfując w Singapurze trzykrotnie. Dwa lata później Niemiec ponownie stanął na najwyższym stopniu podium, tym razem już w kombinezonie Ferrari. Charakterystyka Marina Bay odpowiada konstrukcjom włoskiej marki i to właśnie Scuderia jest typowana w tym roku do zwycięstwa. Ale czy tak się właśnie stanie?
Formuła 1 wkracza powoli w decydującą fazę mistrzostw. Nie da się tym samym ukryć, że GP Singapuru będzie dla Ferrari najważniejszym - i być może ostatnim - sprawdzianem. Bo gdzie jak nie na tym ulicznym torze mają nadgonić stratę do Mercedesa i odzyskać fotel lidera w klasyfikacji kierowców, który dwa tygodnie temu odebrał im Lewis Hamilton. Srebrne Strzały borykały się tutaj bardzo często z oponami, a w szczególności z ich odpowiednim ciśnieniem. W tym sezonie mają także dosyć szeroki bolid, co na ulicznym torze może okazać się przekleństwem. Jednak trzeba pamiętać, że Mercedes jest liderem wśród konstruktorów i nigdy nie wiadomo, kiedy wyciągną najmocniejsze działo, jak to mają w zwyczaju.
Ferrari sprzyja konfiguracja i w połowie statystyka. Vettel wygrywał tu cztery razy - najwięcej wśród kierowców, ale druga połowa mistrzostw w wykonaniu czerwonych z zasady zawsze bywa gorsza od tej, jaką posiadają ich najwięksi rywale.
Czterokrotny mistrz świata wydaje się być spokojny. Po rundzie na Monzy, którą zakończył na trzecim miejscu został zapytany przez dziennikarzy o to, czy odzyska prowadzenie w tabeli po rundzie w Singapurze, na co odpowiedział: - Nie chcę dawać żadnych obietnic. Szczerze mówiąc, bycie liderem czy nie... oczywiście lepiej jest prowadzić, ale najważniejsze jest to, kto jest pierwszy po ostatnim wyścigu. Nikt nie pamięta tego, co było wcześniej.
Czy Ferrari odczaruje mistrzostwa? A może Mercedes zaskoczy wszystkich i to on wyjedzie z Singapuru jako zwycięzca? Jedno jest pewne, w najbliższą niedzielę czeka nas zjawiskowe, świetlne widowisko. Start wyścigu o godzinie 14:00.