Wyścig w Singapurze zapowiadał się bardzo interesująco. Mercedes miał duże problemy, był wyraźnie wolniejszy nie tylko od Ferrari, ale również w stosunku do Red Bulla. Q3 w wykonaniu Lewisa Hamiltona to prawdziwa rewelacja, czas zdecydowanie lepszy od Bottasa, a mimo to uzyskał dopiero piąty rezultat. Ten fakt dokładnie pokazuje, jaką rolę w pakiecie Mercedesa odgrywa jednostka napędowa. Uliczny tor w Singapurze to po prostu azjatyckie Monako - krótkie proste, mnóstwo wolnych zakrętów, nierówna nawierzchnia i bliskość band stawiają jako podstawowe wymagania przyczepność mechaniczną i trakcję.
Jednak start zmienił zupełnie sytuację. Deszczowy start. Pierwszy deszczowy start zresztą w historii Formuły 1 podczas nocnego wyścigu. Wszystko zaczęło się od dość kiepskiego startu Maxa Verstappena. O zbyt duży poślizg kół w takich warunkach jest oczywiście nietrudno. Ciężko stwierdzić, kto ponosi jednoznacznie winę za kolizję pomiędzy Verstappenem, a Raikkoennem. Tor jazdy zmienił zarówno jeden jak i drugi. Dla mnie jest niesamowite, że Max ma aż takiego pecha. Nie pisałem o tym ostatnio, ale niedawne wyścigi zakończyły się dla kierowcy Red Bulla podobnie. Przykre jest to, że przynajmniej w mojej ocenie najczęściej nie było to winą samego kierowcy. Max ma wręcz niebywałą tendencję do znajdowania się w nieodpowiednim miejscu w złym czasie. Dokładnie taka sytuacja miała miejsce w Singapurze. Szkoda, ponieważ Max po raz kolejny pokazał swoje wyjątkowe tempo kwalifikując się w pierwszym rzędzie.
Co ciekawe, to zdecydowanie nie pierwszy raz, kiedy dochodzi do kolizji na starcie właśnie pomiędzy tymi trzema kierowcami, czyli Verstappenem, Raikkonenem, a Sebastianem Vettelem. Jeżeli miałbym komukolwiek przypisać winę, to byłby to Vettel, ponieważ to on najbardziej radykalnie zmienił tor jazdy, wymuszając poniekąd kontakt. Do identycznych sytuacji dochodziło wcześniej, chociażby w trakcie zeszłorocznego GP Belgii i trochę śmieszne jest, że bardzo często dorobek z tego typu incydentów idzie na konto Verstappena potwierdzając dla wielu jego opinię jako niebezpiecznego kierowcy. Nie sądzę jednak, aby FIA zastosowała jakieś konkretne sankcje wobec któregokolwiek z trójki zainteresowanych.
Szkoda jednak nie tylko Verstappena. Grand Prix Singapuru stanowiło ogromną szansę dla startującego z pole position Sebastiana Vettela. Niewiele jest w kalendarzu tego typu torów co Singapur, a szczególnie mało do końca sezonu. Co prawda do poprzedniego Grand Prix Vettel prowadził w kwalifikacji i to prowadził od samego początku sezonu, ale daleko tej przewadze było do etapu, w którym można byłoby ją nazwać niezagrożoną. Poza tym dzisiejszy incydent startowy był pierwszym DNF Vettela od dziewiętnastu wyścigów, czyli od GP Malezji 2016. Ferrari zawdzięcza zatem swój aktualny standing nie tylko bardzo skutecznemu zawieszeniu, czy wydajnej aerodynamice, ale w równie dużej mierze minimalnej usterkowości i niemal zerowym bilansie błędów kierowcy. Bolid Mercedesa ma pewne, specyficzne wymogi w sensie ustawień. Rzeczywiście na torach, na których priorytetem jest trafny set up, a nie parametry silnika jest różnie, ale z drugiej strony pamiętamy gdzie było Ferrari nie tak dawno w swoim domowym wyścigu na Monzie.
No cóż, zapowiadała się arcyciekawa końcówka sezonu w sytuacji, w której w Singapurze zwycięstwo odniósłby Vettel, a Hamilton finiszowałby na dalszej, niż druga pozycja. Fakty są jednak inne, ponieważ tuż po startowym zamieszaniu liderem wyścigu został… Hamilton i w pozostałej części wyścigu jechał niezagrożony, mógł dość elastycznie dobierać tempo i jednocześnie kontrolować przewagę nad Ricciardo. Szkoda Vettela również dlatego, że to nie Lewis był w ten weekend najszybszy. Poza tym uwagi w wydaniu Hamiltona przed startem typu "Vettel ma obok siebie Verstappena. Może to coś zmieni" są trochę nie na miejscu. Wykrakał? Być może, ale trzeba oddać mu to, że w zmiennych pogodowo warunkach (od pełnych opon deszczowych po gładkie ogumienie na suchy tor) nie popełnił absolutnie żadnego błędu, choć zostanę przy swojej opinii, iż zdecydowanie nie był to dla Lewisa najtrudniejszy wyścig w karierze. Tak jak przekazał mu drogą radiową w pierwszych okrążeniach wyścigu Bono, bawiący się często w pośrednika między inżynierem wyścigowym, a Hamiltonem - podstawą jest dowiezienie samochodu do mety w jednym kawałku. Zadanie niby proste, ale niekoniecznie w Singapurze i niekoniecznie w takich warunkach. Dość powiedzieć, że do mety dojechało, z różnych powodów oczywiście, raptem dwunastu kierowców, a wyścig neutralizowany był trzykrotnie poprzez ingerencję samochodu bezpieczeństwa i jako jeden z niewielu zakończony został nie na zasadzie ilości okrążeń, ale limitu czasowego.
Jarosław Wierczuk - były kierowca wyścigowy. Ścigał się w Formule 3000, Formule 3, Formule Nippon oraz testował bolid Formuły 1. Obecnie Prezes Fundacji Wierczuk Race Promotion, której celem jest promocja i pomoc młodym kierowcom.
Strona fundacji Wierczuk Race Promotion
Profil Fundacji Wierczuk Race Promotion na Facebooku
ZOBACZ WIDEO Niezwykła przygoda Aleksandra Doby. Stracił łączność ze światem, ratował go grecki statek