Jarosław Wierczuk: Element szczęścia w sukcesie Ferrari (komentarz)

PAP/EPA / DAVE ACREE / Na zdjęciu: Sebastian Vettel
PAP/EPA / DAVE ACREE / Na zdjęciu: Sebastian Vettel

W końcu ruszyła F1. Jak od ładnych paru lat w Melbourne. Tradycją są też poprzedzające Grand Prix Australii testy w Barcelonie. To one pozwalają ocenić formę zespołów przed rozpoczęciem prawdziwego ścigania. Tegoroczna prognoza nie była łatwa.

Przewaga Mercedesa jest jasna, więc dla tych, którzy liczyli na przerwanie hegemonii na razie dobrych wiadomości nie ma. Tuż za Mercedesem za to sytuacja jest bardzo dynamiczna. Po testach wyraźnie na drugim miejscu plasował się Red Bull Racing. Zaskakiwała dość niska forma Ferrari.

I dokładnie taki rozkład sił potwierdził się na piątkowych treningach w Melbourne. Jednak wtedy gdy było to naprawdę decydujące Ferrari w końcu odsłoniło swoje karty. Nie tylko było szybsze od Red Bulla, ale potencjalnie zagroziło Mercedesowi. Tylko genialne okrążenie Lewisa Hamiltona zagwarantowało ekipie z Brackley pewne pole position. Tym samym Lewis zaczął sezon w swoim najlepszym stylu.

Nie można tego niestety powiedzieć o Valtterim Bottasie. Wypadek w Q3 oznaczał długie godziny pracy dla mechaników i start z odległej, dziesiątej pozycji, a tak naprawdę z piętnastej wliczając karę za konieczną wymianę skrzyni biegów. Widać presję na barkach fińskiego kierowcy, ogólne oczekiwanie, że nie da się zepchnąć do roli numeru dwa w Mercedesie.

Trudno też nie skomentować wyników kwalifikacji Williamsa. Lance Stroll, który w zeszłym sezonie był obiektem bardzo mocnej krytyki zakwalifikował się do Q2 w przeciwieństwie do Siergieja Sirotkina. Chyba decyzje kadrowe Williamsa pozostawiają jednak trochę do życzenia. I jeszcze jedno… może nie tyle zaskoczenie, ale fakt godny odnotowania z kwalifikacji - piąte miejsce Kevina Magnussena z zespołu Haas. To naprawdę dobra robota w wydaniu zdecydowanie niskobudżetowej ekipy.

Wyścig rozpoczął się mało dramatycznie i bez niespodzianek. Aktualny mistrz świata mógł robić dokładnie to w czym jest bodaj najlepszy w stawce - kontrolować wyścig. Lewis przyzwyczaił nas w ostatnich latach do tego widoku. Ta natychmiastowa reakcja na każde podkręcenie tempa w wydaniu rywala, którego ma za plecami jest bardzo charakterystyczna dla Hamiltona. W Australii było podobnie. Kimi Raikkonen robił co mógł, aby wedrzeć się w strefę DRS lidera jednak za każdym razem Lewis miał na to swoją odpowiedź. Po jakimś czasie odszedł na bezpieczną odległość kilku sekund, aby mieć wyścig pod całkowitą kontrolą. Czuł się ewidentnie bardzo pewnie i miał rezerwy szybkościowe.

Jak to jednak w F1 często bywa, potencjałem do zmian w klasyfikacji są postoje w boksach oraz strategia. Strategia i... w tym wypadku szczęście. Szczęście Vettela, który był po prostu w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Ferrari opóźniło bowiem moment zmiany opon dla Sebastiana i w efekcie nastąpił on dokładnie w momencie neutralizacji wyścigu przez co Vettel stracił na postoju zdecydowanie mniej niż konkurenci.

Trudno jednak zakładać, iż był to świadomy majstersztyk strategiczny Ferrari, które nie mogło wiedzieć kiedy i czy w ogóle ewentualna neutralizacja nastąpi. Bardziej decyzja Włochów była efektem chęci rozdzielenia strategii pomiędzy swoimi kierowcami tak, aby w różnych scenariuszach co najmniej jeden z nich miał szanse na zwycięstwo. I dokładnie tak się stało, choć wszyscy mieli świadomość elementu szczęścia w sukcesie Ferrari i nie zmienia on faktycznego układu sił z wyraźną przewagą Mercedesa. To, że Mercedes ma duże rezerwy i mógł nie odsłaniać do tej pory w pełni swoich kart potwierdza komunikacja radiowa i zaskoczenie Hamiltona po zmianie na pozycji lidera. "Czy to moja wina, czy jechałem zbyt wolno?" - pytał Lewis.

Vettelowi pomógł też zapewne charakter toru w Melbourne - obiektu, na którym wyprzedzanie jest zwykle bardzo trudne. W tym roku było podobnie i to pomimo dodania kolejnej strefy DRS. Oprócz Hamiltona bardzo dobrze przekonał się o tym zarówno Verstappen, nie będący w stanie wyprzedzić Alonso jak i Bottas, który pomimo szybkości swojego samochodu ukończył wyścig na odległym, ósmym miejscu.

Jarosław Wierczuk - były kierowca wyścigowy. Ścigał się w Formule 3000, Formule 3, Formule Nippon oraz testował bolid Formuły 1. Obecnie Prezes Fundacji Wierczuk Race Promotion, której celem jest promocja i pomoc młodym kierowcom.

Strona fundacji Wierczuk Race Promotion

Profil Fundacji Wierczuk Race Promotion na Facebooku

ZOBACZ WIDEO Robert Lewandowski: Powinniśmy wygrać i to spokojnie

Komentarze (0)