Weekend o Grand Prix Bahrajnu zaczął się od dość niefortunnego incydentu z udziałem Maxa Verstappena. Holender stracił panowanie nad swoim Red Bullem już w Q1 przy relatywnie niewielkiej prędkości. Cała sytuacja wyglądała naprawdę dość niewinnie, kontakt z barierą też bynajmniej nie oznaczał mocnego uderzenia. Mocno pechowy był jednak kąt kolizji. W efekcie lewa strona przedniego zawieszenia została zdemolowana, a więc Max musiał pożegnać się z kwalifikacjami już na etapie Q1, ale formalnie zakwalifikował się do kolejnej odsłony ustanawiając na początku sesji konkurencyjny czas.
W połączeniu z mocno pechowym wyścigiem i pierwszym, podwójnym DNF Red Bull Racing od ośmiu lat możemy mieć pewność, że tegoroczne GP Bahrajnu nie będzie w tej stajni miło wspominane. W Q3 po raz kolejny zaskakiwała niesamowita forma bolidów z Maranello. Spotkałem się z opiniami, że ponoć Mercedes na testach w Barcelonie maskował swoje prawdziwe możliwości, a Toto Wolff jechał do Melbourne w wyjątkowo pewnym siebie nastroju.
W Australii zespół Mercedesa próbował trochę bagatelizować wynik wyścigu mówiąc, że Lewis Hamilton, dostając błędne informacje z zespołu nie jechał takim tempem jakim powinien. Nie wiem czy nie było w tym trochę robienia dobrej miny do złej gry. O żadnej premedytacji co do celowo niskiego tempa w kwalifikacjach w Bahrajnie nie może być bowiem mowy, a całkowicie czerwona pierwsza linia startowa pokazuje już nawet nie tyle porównywalną konkurencyjność co nawet pewną dominację nad ekipą Mercedesa.
Co więcej, Hamilton zakwalifikował się dopiero jako czwarty z Sebastianem Vettelem na pole position, a de facto startował z dziewiątej pozycji po karze nałożonej za wymianę skrzyni biegów, a więc zupełnie nie w ten sposób pod względem punktowym Lewis wyobrażał sobie początek aktualnego sezonu.
Na tym etapie można spokojnie potwierdzić, że prawdziwym zaskoczeniem sezonu jest forma Ferrari, a nie Mercedesa. Prawdziwym, ponieważ nie tylko kibice, fani, czy komentatorzy nie spodziewali się takiej konkurencyjności czerwonych bolidów, ale również pozostała część padoku. Mercedes ma realnego konkurenta, a jeśli Red Bull poprawi swoje możliwości rozwoju w trakcie sezonu ( w 2017 roku pozostawiały sporo do życzenia) do wiodącej dwójki może niedługo dołączyć również trzeci gracz.
Czy ta lekka, kwalifikacyjna przewaga Ferrari jest wstanie się ugruntować w tempie wyścigowym? W zasadzie tak, przecież Vettel wygrał, ale chciałbym zwrócić uwagę na jeden fakt. O ile w Australii Ferrari miało szczęście o tyle w Bahrajnie już nie można mówić o przypadkowym zwycięstwie. Skłaniałbym się raczej do wersji, że to Mercedesowi tym razem dopisywała dobra passa. Choćby ze względu na mało skuteczny wyścig Kimiego Raikkonena - dość słaby start i ów pechowy pit stop z dramatycznie wyglądającą kontuzją mechanika, który zakończył weekend ze złamaną nogą. Czy jednak ten potencjał obu liderów (Ferrari i Mercedesa) jest inny w trybie "czasówkowym" i "wyścigowym"? Mam wrażenie, że tak. Bodaj najlepiej widać to na przykładzie tempa "konsumpcji" opon przez oba bolidy.
Mercedes może pozwolić sobie na wyraźnie większą elastyczność, żonglować momentem pit stopu jak i doborem mieszanki opon. I z tych możliwości srebrne bolidy korzystały też w Bahrajnie. W decydującym momencie wyścigu, Vettel dostał opony miękkie, a Valtteri Bottas średnie. Decyzja w wydaniu Mercedesa jak najbardziej właściwa, ale już szczegóły dotyczące tej strategii, w moim przekonaniu nie do końca. Odniosłem wrażenie, że Mercedes czekał po prostu zbyt długo na założenie opon medium. Podejście teamu było dla mnie trochę przesadnie konserwatywne. Efekt był taki, że Bottasowi zabrakło okrążeń i to niewielu okrążeń, aby zmienić wynik tegorocznego Grand Prix Bahrajnu.
ZOBACZ WIDEO AS Roma grała, Fiorentina strzelała [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Ten wyścig, jak jeden z wielu w ostatnich latach mógł być wygrany lub przegrany przez taktykę. Taktyka Mercedesa była co do zasady właściwa, ale nie została wprowadzona w sposób perfekcyjny, a na takie drobne błędy Mercedes nie może już sobie pozwolić. Nie w tym sezonie. Do tej pory nawet przy niewielkich potknięciach przewaga technologiczna samochodu często gwarantowała sukces.
Ten komfortowy okres dla Mercedesa się skończył i naprawdę bardzo mnie dziwi wrażenie daleko idącej bezstresowości w wypowiedziach zarówno kierowców jak i menedżerów. Wrażenie takiego podświadomego oczekiwania, że powtórzymy sezon 2017 kiedy Ferrari prowadziło w punktacji od pierwszego wyścigu, ale również od pierwszego wyścigu było niemal jasne, że wyraźnie szybszy jest Mercedes. Panie Wolff - teraz nic nie jest jasne. Sezon 2018 to nie 2017.
Jarosław Wierczuk - były kierowca wyścigowy. Ścigał się w Formule 3000, Formule 3, Formule Nippon oraz testował bolid Formuły 1. Obecnie Prezes Fundacji Wierczuk Race Promotion, której celem jest promocja i pomoc młodym kierowcom.