Od kilku tygodni Brendon Hartley dowiaduje się z mediów, że jego przyszłość w Toro Rosso stoi pod znakiem zapytania. Nowozelandczyk nie osiąga w tym roku oszałamiających rezultatów w F1, więc w ostatnim okresie spekulowano, że jego miejsce może zająć ktoś z dwójki Pascal Wehrlein lub Robert Kubica. W tym tygodniu do grona potencjalnych następców 28-latka dołączył Lando Norris.
Hartley już przy okazji Grand Prix Monako zaprzeczał wszelkim spekulacjom, że zespół bierze pod uwagę jego wcześniejsze zwolnienie z kontraktu. Pojawienie się pogłosek na temat Norrisa, który jest obecnie kierowcą rezerwowym McLarena, wywołało szereg nowych pytań.
- Myślę, że głupio byłoby to komentować. Wiem, co mówi mój kontrakt. Jestem bardzo pewny, jeśli chodzi o pracę jaką wykonuję na rzecz Toro Rosso za kulisami. Robię wiele, by pomóc przy rozwoju samochodu. W kwalifikacjach w Monako sprawy nie ułożyły się po naszej myśli, ale generalnie przez pozostałą część weekendu czułem się mocny - powiedział 28-latek.
W tym sezonie nowozelandzki kierowca punktował w F1 tylko raz. Udało mu się zdobyć "oczko" w Azerbejdżanie. - Czekam z niecierpliwością na dobry weekend. Nie wydaje mi się jednak, aby komentowanie plotek było sensowne. W F1 zawsze pojawiają się jakieś spekulacje. Tak jak mówiłem, wiem jakie mam zapisy w kontrakcie. Wiem, że mam umiejętności, by rywalizować w F1 i osiągać tu dobre wyniki - dodał.
Hartley zdradził też, że nie omawiał ostatnich doniesień prasowych z szefem zespołu, Franzem Tostem. - Jestem skoncentrowany na wyścigu w Kanadzie. Taka rozmowa nie miałaby nawet sensu - ocenił.
ZOBACZ WIDEO Mundial 2018: Jakub Błaszczykowski dla WP SportoweFakty: Nie będę się bał. Podejdę do rzutu karnego