Jarosław Wierczuk: Niezwykła szczerość szefa Mercedesa. Bottas w roli bufora (komentarz)

Materiały prasowe / Mercedes / Na zdjęciu: Valtteri Bottas
Materiały prasowe / Mercedes / Na zdjęciu: Valtteri Bottas

Grand Prix Węgier zapowiadało się jako pogodowa kontynuacja chaosu panującego tydzień wcześniej na Hockenheim. Warunki na torze w trakcie kwalifikacji zmieniały się z minuty na minutę. Tradycyjnie kluczowa była zatem rola strategów.

Ostatecznie to kierowcy byli bohaterami tak niestabilnej pogody. Kiedy bowiem ostatnio na czołowych pozycjach kwalifikacyjnych mogliśmy widzieć Carlosa Sainza, czy jakiegokolwiek kierowcę Renault, a tym razem jego wyniki zarówno w Q2 jak i w Q3 były w padoku niemałym zaskoczeniem.

Niedziela była dla odmiany słoneczna i upalna, a sam wyścig nie obfitował w nagłe zwroty akcji. Przynajmniej do pewnego, istotnego momentu. Z wydarzeń poza ścisłą czołówką wart odnotowania jest kolejny defekt zespołu napędowego w bolidzie Red Bull Racing, który tym razem dopadł Maxa Verstappena. Naprawdę szkoda tego holenderskiego kierowcy. Seria drobnych, ale kosztownych błędów, a przy potencjalnie dobrym wyniku powtarzające się usterki oznaczają wynik w skali sezonu bardzo daleki od oczekiwań.

W tym wyścigu swoistą narrację prowadziła strategia. Ciekawe było choćby to, że dwa czołowe teamy w identyczny sposób rozdzieliły pit-stopy pomiędzy swoich kierowców numer 1 i 2, choć oczywiście zarówno Mercedes jak i Ferrari do znudzenia powtarzają, że żadnego tego typu podziału nie stosują. Reakcję "Srebrnych Strzał" sprowokowała wyjątkowo wczesna wizyta w boksie Kimiego Raikkonena. Już na kolejnym okrążeniu pojawił się w alei serwisowej Valtteri Bottas, a główni gracze obu teamów pozostawali wciąż na torze. Starano się maksymalnie wydłużyć przebieg pierwszego zestawu opon.

Wspomniany kluczowy moment miał miejsce w trakcie postoju Sebastiana Vettela. Błąd ekipy serwisowej spowodował ciąg zdarzeń, którego skutki obserwowaliśmy do samej mety. Wbrew założeniom bowiem Vettel wyjechał z boksów za Bottasem i to na maksymalnie przyczepnych oponach ultrasoft. Hungaroring nie jest najłatwiejszym torem do wyprzedzania i pomimo DRS Sebastian przez wiele okrążeń podążał za Mercedesem numer 77, zaprzepaszczając w ten sposób potencjalną przewagę jaką powinien mu dać taki komplet opon.

Dopiero po 20 okrążeniach Vettelowi udało się przedrzeć na drugie miejsce jednak kosztem kontaktu z Bottasem. Oczywiście można w tym miejscu zastanawiać się nad ewentualnym celowym działaniem fińskiego kierowcy ukierunkowanym na wyeliminowanie Vettela. Przecież bardzo niedawno podobne sugestie pod adresem Ferrari wysuwał nie kto inny jak Lewis Hamilton. Osobiście myślę, że to nie był założony scenariusz, ale ukierunkowanie Bottasa pod kątem nie przepuszczania konkurencji widać dla mnie bardzo wyraźnie. Valtteri zrobił wszystko, aby z tego zadania wywiązać się jak najlepiej na ostatnich kilometrach doprowadzając jeszcze do kolizji z Danielem Ricciardo.

Kontrowersji nie brakowało również po wyścigu. W przypływie euforii Toto Wolff w specyficzny sposób pochwalił Bottasa mówiąc o niezwykle skutecznej roli bufora, względnie pomocnika. Mam wrażenie, że ta euforia oznaczała w tym przypadku szczerość. Na reakcję kierowcy nie trzeba było długo czekać. Bottas w oczywisty sposób poczuł się obrażony. Było w tym sporo komizmu i jeszcze więcej wyjątkowości, ponieważ żelazna zasada PR stosowana przez zespoły F1 to zero mówienia o wewnętrznych problemach i kłótniach do mediów. Co oczywiste w chwilę później sam zainteresowany zdementował swoje pretensje względem własnego teamu.

Ta sytuacja ukazuje jednak skrawek realiów na co dzień szczelnie trzymanych z dala od fanów. Daje do myślenia przede wszystkim, jeśli chodzi o motywację zespołu. Powtarzane jak mantra formuły o równym statusie kierowców niewiele mają wspólnego z prawdą, szczególnie w drugiej, decydującej części sezonu. Wolff całkowicie nie był przecież zaabsorbowany problemami Bottasa wynikającymi z powierzonego mu zadania, ale wręcz go za to pochwalił. Nie miała znaczenia nałożona kara, czy słabsza pozycja na mecie. Liczyła się wyłącznie wygrana Hamiltona.

Czemu piszę o euforii? Z prostej przyczyny. Hamilton wraz z Mercedesem, w swojej walce o tytuł właśnie wygrali drugi z kolei wyścig, który z założenia miał paść łupem Ferrari. Jak tak dobrze poszło zarówno na Hockenheim jak i Hungaroring Wolff może z naprawdę dużym optymizmem patrzeć w przyszłość.

Jarosław Wierczuk

Źródło artykułu: