W Grand Prix Rosji Lewis Hamilton na chwilę stracił drugą pozycję na rzecz Sebastiana Vettela, bo Mercedes za późno wezwał brytyjskiego kierowcę na pit-stop. Winę na siebie za tę sytuację wziął Toto Wolff, który zdradził, że zajął rozmową głównego stratega Jamesa Vowlesa, wskutek czego Hamilton nie otrzymał zaproszenia do alei serwisowej.
Ostatecznie wydarzenia w Soczi potoczyły się po myśli Niemców, bo Hamilton szybko uporał się z Vettelem, a późniejsze zastosowanie team orders sprawiło, że 33-latek odniósł zwycięstwo w wyścigu. Wolffowi tamta sytuacja przypomniała jednak, że nie powinien włączać się w dyskusje na temat strategii i jako przykład podał katastrofę smoleńską.
- W Polsce była słynna i straszna tragedia, kiedy to rozbił się samolot z prezydentem na pokładzie. Jeśli się nie mylę, to była ich trzecie podejście do lądowania. Kiedy upubliczniono nagranie z kokpitu, okazało się, że za sterami było dwóch doświadczonych pilotów. Oni przerwali dwa pierwsze podejścia do lądowania z powodu zbyt gęstej mgły. Gdy podjęli się trzeciej próby, do kokpitu wszedł szef lotnictwa i krzyknął "lądujemy". Jego rozkaz przeważył nad opinią pilotów, bo był wyższy rangą. Wypełnili jego rozkaz, ostatecznie rozbijając się przy lądowaniu i zabijając ludzi - powiedział Austriak w rozmowie z "Motorsportem".
Szef Mercedesa porównał wydarzenia ze Smoleńska do rywalizacji w F1. - Kiedy nasz "samolot" leci w kwalifikacjach czy wyścigu, to James wszystko kontroluje. Jedyne co mogę w tej sytuacji, to wyrazić swoją opinię. Jednak to on decyduje. Jestem starszy rangą, ale nie wydaję rozkazów. To James jest strategiem i to jego rola. Ja nie zamierzam się wtrącać w jego pracę - dodał Wolff.
Wolff ma polskie korzenie. Jego matka pochodzi spod Częstochowy, dzięki czemu Austriak potrafi zamienić kilka słów w naszym języku.
ZOBACZ WIDEO Polska - Portugalia. Robert Lewandowski: Po jednym meczu nie wszystko będzie wyglądało tak jak trzeba