Cięcie wydatków w F1 zakończy się sukcesem. "Możesz kontrolować wszystko, jeśli tylko chcesz"

Materiały prasowe / Toro Rosso / Franz Tost (po lewej) i James Key
Materiały prasowe / Toro Rosso / Franz Tost (po lewej) i James Key

F1 będzie dążyć w najbliższych latach do obniżenia kosztów. Eksperci wątpią jednak czy to się uda, bo większe zespoły mogą ukrywać koszty poprzez transfer środków do innych podmiotów. - To nonsens - twierdzi Franz Tost, szef Toro Rosso.

Obecnie Mercedes i Ferrari mają dużo większe budżety niż pozostałe ekipy, co też przekłada się na wyniki w Formule 1. Niemcy i Włosi zdominowali w ostatnich latach rywalizację w królowej motorsportu, a mniejsi gracze jak Williams czy McLaren nie są w stanie nawiązać z nimi równorzędnej walki. Dlatego też głośno domagają się limitu wydatków w F1.

Jak wynika z zakulisowych rozmów, pomysł cięcia wydatków podoba się Liberty Media i będzie wprowadzany stopniowo począwszy od 2019 roku. Docelowo zespoły mają wydawać maksymalnie 150 mln dolarów na sezon.

Istnieje jednak obawa, że Mercedes czy Ferrari będą w stanie obchodzić system. Obaj producenci mogą bowiem dokonywać transferu środków do fabryk, które na co dzień zajmują się samochodami osobowymi. Nie zgadza się z tym jednak Franz Tost, szef Toro Rosso.

- Od lat walczę o mniejsze budżety i mam nadzieję, że w końcu do tego dojdzie. To jest realne. Zawsze pojawiały się argumenty, że tego nie da się kontrolować. Na samym początku trzeba jednak pomyśleć jak to robić. Gdybym to ja miał decydować, wysłałbym kontrolera do każdej ekipy. Sprawdzałaby ona każdy raport co tydzień czy miesiąc - powiedział Austriak.

Tost podkreślił, że skoro obecnie w F1 obowiązuje inne zakazy i są one respektowane przez zespoły, to podobnie będzie z limitem finansowym. - Jeśli popatrzymy na sprawy techniczne, to możemy kontrolować wszystko. Nie możemy nawet odbywać testów zderzeniowych i tego typu rzeczy. Dlaczego zatem nie bylibyśmy w stanie przestrzegać budżetów? To nonsens. Możesz kontrolować wszystko, jeśli tylko chcesz - dodał.

Zdaniem szefa zespołu z Faenzy, wprowadzenie cięć w budżetach to jedyny sposób na uratowanie F1. - Kiedy mieliśmy w F1 prywatne zespoły, to takie rzeczy nie były potrzebne, bo nikt nie wydawał takich zawrotnych sum. Z powodu producentów koszty w F1 wzrosły dramatycznie. To ich zasługa. Dla nich wydać 500 mln dolarów to żaden problem, bo F1 to narzędzie marketingowe. Mniejsze ekipy jednak nie mają takich środków - podsumował Tost.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: Uliczna rozgrzewka Marii Szarapowej

Komentarze (0)