Po niedzielnym wyścigu w Meksyku stało się jasne, że piąty tytuł mistrzowski powędruje na konto Lewisa Hamiltona. Tym samym 33-latek wyrównał osiągnięcie Juana Manuela Fangio. Brytyjczyk powoli może jednak myśleć o doścignięciu , który w trakcie swojej kariery siedmiokrotnie zostawał mistrzem świata F1.
Kontrakt Hamiltona z Mercedesem wygasa w 2020 roku, więc będzie on miał szansę doścignąć "Schumiego" w klasyfikacji wszech czasów. Brytyjczyk nie chce jednak, aby określano go mianem najlepszego kierowcy w historii F1.
- Michael nadal jest daleko przede mną, więc to jemu należy się ten tytuł. Fangio jest dla nas niczym ojciec chrzestny. Musimy doceniać to, co zrobił w latach 50. XX wieku, bo wtedy ściganie było bardzo niebezpieczne. Bardzo go szanuję i dla mnie to wielki zaszczyt, że moje nazwisko znalazło się tuż obok Argentyńczyka - powiedział brytyjski kierowca.
Reprezentant ekipy z Brackley podkreślił, że nie brakuje mu motywacji, a kolejne zwycięstwa nakręcają go do jeszcze lepszej jazdy. - Jestem dumny z tego, co znaczy dziś nazwisko Hamilton. Ono zapisało się w historii. Osiągnięcie tych sukcesów było bardzo trudne. Nawet w tym roku się męczyliśmy. Sam staram się być coraz lepszy i wydaje mi się, że ciągle jeżdżę z taką samą werwą jak wtedy, gdy miałem osiem lat - dodał Hamilton.
Brytyjczyk zapewnił też, że nie zamierza w najbliższym czasie kończyć kariery. - Dopóki mam ten ogień, będę startować. Na pewnym etapie będę musiał powiedzieć "dość", ale nadal mam sporo celów i wiele do osiągnięcia w F1 - podsumował.
ZOBACZ WIDEO Kuriozalna bramka i kolejne stracone punkty Fiorentiny [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]