Przypadek 33-latka to najbardziej niesamowita historia Formuły 1 od czasu wypadku Nikiego Laudy. Austriak w 1976 roku przeżył tragedię na Nurburgringu. Jego bolid wpadł wówczas w poślizg, huknął o bandę i stanął w płomieniach. Kierowca przeżył w piekle kilkadziesiąt sekund, później zapadł w śpiączkę, a ksiądz udzielił mu ostatniego namaszczenia. Nie minęło sześć tygodni i wrócił. Mistrzostwo świata rzutem na taśmę wyrwał mu James Hunt.
Wyrwane zwycięstwo
Ze śmiercią w szachy zagrał też Kubica. Oglądam zdjęcie jego rajdowej skody, którą wbił się w stalową barierę na górskiej drodze, i nie mogę się nadziwić. Robi piorunujące wrażenie. Polak mógł zginąć, skończyło się na serii złamań i zmasakrowanej ręce. Mark Webber w swojej biografii z 2016 roku dramat naszego kierowcy opisał krótko: "Po takich wypadkach się nie wraca". Nie miał pojęcia, co stanie się dwa lata później.
Kubica przeszedł 18 operacji, przepracował setki godzin rehabilitacji. Już rok temu szczęście puściło do niego oko, powrót był o krok. Miał wsiąść do bolidu Williamsa, ale na ostatniej prostej wyprzedziła go furmanka z rublami. Fuchę sprzed nosa sprzątnął naszemu kierowcy Siergiej Sirotkin. I może nawet oddał mu przysługę, bo zespół z Grove wsadził Rosjanina na drezynę. Polak pracował na testach i w symulatorze, sponsorzy dosypali też do kufra trochę grosza. Teraz sen się spełnił.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: brutalny nokaut w USA. Rywal padł jak kłoda
Brzmi jak bajka, ale przecież to życie w pigułce. Ciężka praca, szczęście, sukces, pech, dramat, nadzieja, rozczarowanie, wielki powrót. Cała paleta barw, skala emocji, wszystkie smaki codzienności.
Spektakularny comeback
Pamiętajmy, gdzie wraca Kubica. F1 to globalne przedsiębiorstwo: rozpięte między kontynentami, angażujące miliony kibiców, warte miliardy dolarów. Wejście do tego świata wymaga olbrzymiego talentu, fury szczęścia i - często - worka szmalu. Nasz kierowca kilkanaście lat temu dostał się tam jako Polak, czyli człowiek z kraju bez tradycji motosportu, jakby z gorszego świata. Cud. A powrót to jeden z najbardziej spektakularnych comebacków w dziejach sportu.
Kubica potrzebuje F1, F1 potrzebuje jego. Królowa sportów motorowych kiedyś była rajem dla szaleńców. Frank Williams budował pierwsze bolidy w starej hali po fabryce dywanów, a jego kierowcy gnali w łupinach na spotkanie z losem. Dziś ściganie się najszybszymi bolidami świata jest skrajnie bezpieczne, nad ich projektowaniem przy pomocy kosmicznego sprzętu pochylają się twardogłowi, a za kółkiem siadają atleci-roboty.
- Tworzymy słaby show - oznajmił niedawno odchodzący na emeryturę Fernando Alonso. Ma rację, bo choć bolid to dziś w praktyce odwrócony myśliwiec (przy prędkości 180 km/h generuje taki docisk aerodynamiczny, że w praktyce mógłby jechać do góry nogami), to F1 opanowała nuda: często podczas wyścigu, częściej poza nim. Ostatnio do rangi wydarzenia wyrosły przepychanki Maxa Verstappena z Estebanem Oconem. A więc jednak za tym PR-em kryje się gdzieś pasja, zza kurtyny arkusza kalkulacyjnego może na chwilę wyjrzeć show!
Wszyscy wygrywają
Królowa potrzebuje zmian i dobrej fabuły. Doskonale rozumieją to właściciele Liberty Media, którzy dwa lata temu kupili prawa F1 i dziś projektują regulaminową rewolucję. Grzebią przy oponach, zwiększają obręcze kół, wycofują koce grzewcze. Chcą więcej wyprzedzania, większego wpływu kierowcy na wyścig, większych emocji. I lepszego story. Podobno naciskali nawet na władze Williamsa, by przy wyborze kierowcy postawili właśnie na Kubicę.
Wygrali, a Claire Williams uratowała twarz. Jej zespół przegrał przecież w tym sezonie wszystko. Nie dość, że w Grove powstał prawdopodobnie najgorszy bolid w dziejach ekipy, to na domiar złego za jego kierownicą siedzieli przeciętni pay-driverzy. Teraz już nikt nie będzie o tym pamiętał, przekaz medialny zdominuje nazwisko Kubicy. Sprawa jest jasna: na jego powrocie wygrali wszyscy.
Aż prosi się znowu podeprzeć Webberem, który na Twitterze napisał wprost: - Polak wraca do domu. Ale z niego wojownik i uparty ch...! Kocham to.
Autor na Twitterze: