Aktualny protest to ciąg dalszy wojny pomiędzy zespołami Haas i Racing Point Force India. Już kilka miesięcy temu amerykański zespół domagał się, aby ekipa należąca do Lawrence'a Strolla nie dostała pozwolenia na jazdę w Formule 1 ze względu na zmianę właściciela. W końcu takowa zgoda została wydana, ale problem nie zniknął.
Haas uważa, że nowo powstały twór nie jest tym samym teamem, co startujący wcześniej w F1 zespół Force India, należący do Vijaya Mallyi. Dlatego też oskarża go o naruszenie praw dotyczących własności intelektualnej.
Co za tym idzie, Racing Point Force India nie powinien mieć dostępu do nagród z praw komercyjnych F1. Zgodnie z regulaminem, taką możliwość dostaje się w momencie, gdy poprzednie dwa sezony skończyło się w czołowej dziesiątce klasyfikacji konstruktorów.
Racing Point Force India korzysta w stu procentach z dorobku poprzedniego tworu - designu czy bolidu VJM11, zbudowanego przez oryginalny team. Tymczasem przepisy F1 mówią, że wszystkie zespoły biorące udział w wyścigach muszą mieć pełnie praw do "własności intelektualnej".
Haas i Racing Point Force India nie rywalizują bezpośrednio o pozycje w klasyfikacji generalnej. Zachowanie i rozgoryczenie władz Haasa jednak nie dziwi. Amerykańska ekipa walczy w F1 od 2016 roku i przez trzy lata oczekiwała na wypłaty z praw komercyjnych. Nic więc dziwnego, że według Haasa nowy zespół Strolla to zupełnie nowy twór, na dodatek należący do innego właściciela i nie powinien mieć możliwości korzystania z bonusów finansowych.
Przedstawiciele obu zespołów pojawili się na spotkaniu z przedstawicielami F1 w piątek rano. Decyzja została odroczona do godziny 15:40, z powodu konieczności "zbadania dodatkowych dokumentów przedłożonych w dowodach".
ZOBACZ WIDEO: Kszczot trzyma kciuki za Kubicę: Wierzyłem, że wróci. Teraz najważniejsza jest stabilizacja