Już w sezonie 2013 Williams niemal zamykał stawkę Formuły 1. Zdobył wtedy tylko 5 punktów. Gorsze były jedynie ekipy Marussii i Caterhama, które miały niewielki bagaż doświadczeń w królowej motorsportu i nie zagrzały w niej zbyt długo miejsca. Rok 2014 dał jednak przełamanie Brytyjczykom, bo zespół z dziewiątej pozycji awansował na trzecią.
Przełamanie nie byłoby możliwe, gdyby nie silniki Mercedesa. W roku 2014 w F1 nastała era hybrydowa, na którą niemiecki producent przygotował się najlepiej. Jego jednostki napędowe wyprzedzały konkurencję z Ferrari i Renault o dwa kroki. To pomogło w odrodzeniu Williamsa. Zespół uwierzył, że poprawki wprowadzone do modelu FW36 okazały się krokiem w dobrą stronę.
Williams trzymał się tej linii, a apetyty rosły w miarę jedzenia. Rywale zaczęli jednak poprawiać swoje samochody i podkręcać osiągi silników. W roku 2016 stajnia z Woking odpuściła nawet walkę z Force India o czwarte miejsce w klasyfikacji konstruktorów. Widziano bowiem olbrzymie możliwości w zmianach regulaminowych na sezon 2017. Samochody miały stać się cięższe, zmienić się miała aerodynamika, pojawiły się szersze opony.
Tyle że rok 2017 nie był zbyt udany. Model FW40 znów nie zachwycił, a Felipe Massa wskazywał, że od lat nierozwiązane są problemy z brakiem docisku. Efekt był taki, że Williams więcej tracił do czwartego Force India, niż miał przewagi nad szóstym Toro Rosso. Być może wpływ na to miały roszady w zespole - doświadczonego Valtteriego Bottasa zastąpił młodziutki Lance Stroll. Kanadyjczyk w momencie debiutu w F1 miał ledwie 18 lat.
Przełom, którego nie było
Kolejny przełom w Williamsie planowany był na rok 2018. Brytyjczycy uwierzyli w geniusz Paddy'ego Lowe'a, który odpowiadał za zwycięskie samochody Mercedesa w ostatnich latach. Wprawdzie dyrektor techniczny pojawił się w Grove już w sezonie 2017, ale dołączył do ekipy w momencie, gdy prace nad modelem FW40 były na zaawansowanym etapie. Dopiero model FW41 był jego pierwszym "dzieckiem".
Plan Lowe'a był banalnie prosty i wydawał się genialny. Brytyjczyk założył, że w designie samochodu połączy cechy pojazdów Mercedesa i Ferrari. Od Niemców zapożyczono chociażby wygląd nosa oraz elementów podłogi. Za to na rywalu z Włoch wzorowano się przy tworzeniu boków karoserii. Cel? Pokonanie Force India i zdobycie czwartego miejsca w klasyfikacji konstruktorów.
Problem goni problem
W Williamsie już w trakcie zimowych testów w Barcelonie zdano sobie sprawę z tego, że model FW41 jest nieudany. Przyznał to nawet Robert Kubica, który w lutym miał okazję brać udział w próbnych jazdach na torze Catalunya. Problemy z dociskiem stały się jeszcze większe. Samochód w zakrętach zachowywał się nerwowo, nie gwarantował kierowcom odpowiedniej przyczepności.
W Hiszpanii panowały wówczas niskie temperatury. Gdy kilka tygodni później stawka Formuły 1 przeniosła się do Australii na inaugurację nowego sezonu, brytyjscy inżynierowie musieli się zmierzyć z nowymi problemami. Lance Stroll i Siergiej Sirotkin zaczęli narzekać na przegrzewającą się jednostkę napędową. Okazało się, że obrany koncept aerodynamiczny nie zapewnia odpowiedniego chłodzenia.
Stajnia z Grove musiała modyfikować układ chłodzenia kilkukrotnie. Było to widać zwłaszcza na Węgrzech, gdy w lipcu na Hungaroringu panowały upalne temperatury oraz w Meksyku, gdzie ze względu na wysoko położony obiekt i przerzedzone powietrze silniki przeżywały katusze. Również w Bahrajnie zamontowano specjalne panele, mające na celu zwiększenie chłodzenia.
Stroll pod koniec sezonu sugerował, że Williams w trakcie sezonu nie poprawiał samochodu, co jest kłamstwem. Brytyjczycy zmieniali m.in. wygląd przednich skrzydeł i układu hamulcowego. Wszystko po to, aby model FW41 lepiej współgrał z ogumieniem. Od Grand Prix Austrii przy hamulcach znalazły się specjalne wloty, które miały przekazywać ciepło do rdzenia opony.
Jeśli porównamy zdjęcia z początku i końca sezonu, to mocno zmienił się też wygląd tylnego skrzydła. To dowód na to, że Williams był świadom problemów z siłą docisku i pracował nad tym, aby je rozwiązać.
W oczekiwaniu na kolejny przełom
W rok 2019 Williams wchodzi z nastawieniem podobnym do tego, jakie miał kilkukrotnie w ostatnich sezonach. Zespół chce się poprawić. W tym przypadku wyjścia nie ma. Już nie chodzi o walkę o czwarte czy piąte miejsce, a o odbicie się od dna. Pomóc mogą mu zmiany regulaminowe i Robert Kubica. To właśnie Polak na początku sierpnia testował nowe przednie skrzydło na Węgrzech, które będzie obowiązywać w kolejnym sezonie. Brytyjczycy opracowali je jako jeden z pierwszych teamów w F1.
W szeregach zespołu z Grove panuje przekonanie, że wyciągnięto wnioski z popełnionych błędów i model FW42 będzie dużo lepszy. Zdaje się to potwierdzać nawet Sirotkin. Rosjanin kilkukrotnie w ostatnim czasie żałował, że nie skorzysta w sezonie 2019 z wysiłku, jaki włożono w pracę w fabryce.
Kubica tonuje jednak nastroje. - W grudniu każdy samochód zachwyca. Wiem to z moich doświadczeń w F1. To wyjątkowy moment. My bowiem kończymy sezon, a sztab inżynierów już pracuje nad kolejnym. Każdy pochłania swoje nadzieje. Wtedy każdy zespół myśli, że wykonał lepszą pracę niż konkurencja - mówił ostatnio 34-latek w "RMF FM".
Dlatego też Polak mówi wprost, że nie należy oczekiwać, iż Williams wróci do wyników z sezonów 2014-2015, gdy zajmował trzecie miejsce w klasyfikacji konstruktorów. - To nie jest tak, że pojedziemy do Australii i będziemy walczyć z najlepszymi zespołami. Jeśli pójdziemy w dobrym kierunku, to zrobimy progres. Nie wiemy jednak jak duży on będzie, bo w F1 nie ma już słabeuszy - dodawał Kubica.
I kto wie, czy to właśnie nie Polak jest największym atutem Williamsa przed sezonem 2019. Gdy w poprzednich latach zespół decydował się na zmiany w samochodzie, miał w garażu Massę, który nigdy nie słynął z talentu do przekazywania informacji zwrotnych inżynierom. Kubica ma do tego talent i obyśmy się o tym przekonali już w połowie marca na Albert Park w Melbourne.
ZOBACZ WIDEO: Włodzimierz Zientarski: Powrót Kubicy to w pewnym sensie medyczny cud