Kariera w motorsporcie pochłania fortunę. Wyjściem bogaty ojciec albo sponsor

Materiały prasowe / Williams / Na zdjęciu: Robert Kubica na torze Catalunya
Materiały prasowe / Williams / Na zdjęciu: Robert Kubica na torze Catalunya

Już same starty w gokartach potrafią pochłonąć 400 tys. euro. Aby dotrzeć do Formuły 1, trzeba się liczyć z zainwestowaniem w karierę dziecka 6 mln euro. - To biznes. Trzeba mieć bogatego tatusia albo sponsora - mówi Toto Wolff, szef Mercedesa.

Motorsport nigdy nie był tani. Jednak w ostatnich latach koszty w Formule 1 rosną jak szalone, a to powoduje, że przybiera na sile zjawisko zatrudniania zawodników mających wsparcie sponsorów. Aby je zrozumieć, należy pamiętać, że majątek pochłania już samo przygotowanie kierowcy do rywalizacji w królowej motorsportu.

Jeśli któryś z rodziców decyduje się na to, aby jego dziecko rozpoczęło przygodę z motorsportem, musi mieć gruby portfel oraz szczęście. Pierwsze starty w gokartach zaczyna się jeszcze przed ukończeniem 7. roku życia. Jak wynika z wyliczeń hiszpańskiej agencji "Business & Sport", już wtedy trzeba dysponować budżetem na poziomie ok. 20 tys. euro. To kwota o jakiej przeciętny Kowalski może pomarzyć.

Nie dziwią zatem takie historie, jak ta Roberta Kubicy, który jako dzieciak mógł kontynuować karierę we Włoszech dzięki odważnym decyzjom finansowym ojca, który nie bał się zaciągnąć kredytów. Polak nie miał też budżetu na starty w World Series by Renault, ale jego talent dostrzegł Joan Villadelprat. Szef zespołu Epsilon Euskadi wyłożył niezbędne środki, a w kolejnych latach Kubica spłacał go z pieniędzy zarobionych w Formule 1.

ZOBACZ WIDEO Show Milika! Napoli wyszarpało zwycięstwo w końcówce spotkania [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Podobnego targu musiał dokonać nawet sam Michael Schumacher, który w latach 90. nie miał środków na starty w kolejnych seriach wyścigowych. Pomocną dłoń w jego kierunku wyciągnął Willi Weber, późniejszy wieloletni menedżer Niemca. "Schumi" przez wiele lat musiał przelewać 20 proc. z zarobionych kwot na konto Webera.

Nikt nie da gwarancji

W sporcie nikt nie da gwarancji, że dziecko uprawiające dany sport osiągnie sukces. W przypadku motorsportu ryzyko jest tym większe, że wiązać się będzie z utratą ogromnej sumy pieniędzy.

- Musisz żyć chwilą. Robić wszystko jak najlepiej potrafisz. Jeśli wygrasz, to ciesz się. Jeśli nie, to nie. Najważniejsze to być zadowolonym z własnych osiągnięć - radził przed laty na łamach "Guardiana" Peter Dumbreck, brytyjski kierowca wyścigowy.

Często mamy też do czynienia z przypadkami, gdy to rodzicom bardziej zależy na karierze dziecka niż jemu samemu. Wystarczy sobie przypomnieć jedną z wypowiedzi Kubicy, który nie zakładał, że trafi kiedykolwiek do Formuły 1. Ba, nawet nie oglądał wyścigów królowej motorsportu, bo nie było ich w polskiej telewizji.

Kubica nie jest osamotniony w tej kwestii. - Dla przykładu, moi rodzice mieli farmę grzybów w Szkocji. Dlatego myślałem, że pewnego dnia zostanę hodowcą grzybów. Startowałem w gokartach, ale traktowałem to jako zabawę. Miałem samochód, którym jeździłem po polach. Co chwilę trzeba było kupować nowy, bo niszczyłem je i rozbijałem - zdradził Dumbreck.

Gokarty najważniejsze

Największe grono trafia do kartingu. Mamy tam różne grupy wiekowe, pojazdy o różnej mocy. To też najlepsza szkoła. Statystyki wykazują, że 95 proc. profesjonalnych kierowców wyścigowych zaczyna właśnie od gokartów. Tam można poczuć na własnej skórze zjawisko podsterowności czy nadsterowności, mamy też do czynienia z odpowiedniem zagrzewaniem opon.

Już w świecie kartingu finanse zaczynają odgrywać znaczenie. Kubica w podcaście "Beyond the flag" opowiadał jak musiał dbać o silnik w kwalifikacjach i nie mógł sobie pozwolić na jazdę na limicie, a gdy raz się zapomniał, spotkało się to z ostrą reakcją ojca. Polak nie dysponował też tyloma zestawami opon, co Nico Rosberg czy Lewis Hamilton.

Niektórzy w kartingu spędzają nawet dekadę, a to oznacza niemałe wydatki. Po przejściu kolejnych serii krajowych, można wybrać rywalizację w bardziej prestiżowych mistrzostwach, chociażby w Hiszpanii czy Włoszech. Później czekają już mistrzostwa świata.

Aby przejść przez sam karting, trzeba wydać ok. 400 tys. euro (patrz grafika na końcu tekstu). Składają się na to wydatki nie tylko na gokarta i jego utrzymanie, ale też strój, bo przecież dziecko wyrasta z kolejnych kombinezonów, kasków czy butów. Do tego dochodzą koszty związane z opłaceniem dojazdów na zawody, wykupieniem licencji, wynajęciem toru na treningi, itd.

Zabawa dopiero się rozkręca

W gokarcie dochodzi też do największego przesiewu kierowców. Niektóre dzieci dochodzą do wniosku, że wyścigi nie są dla nich. Innym się nudzą po czasie. Część odpada z powodu braków finansowych. Efekt jest taki, że w Formule 4 w Hiszpanii, Niemczech czy Włoszech nie mamy już tylu kierowców. Jedno się nie zmienia - nadal trzeba płacić za starty. Koszt jednego sezonu w F4 to wydatek przekraczający ponad 140 tys. euro.

Ulga nadchodzi dopiero w momencie przenosin do Formuły 3, gdzie największe talenty mogą już liczyć na to, że ich starty będą finansowane przez zespoły. To świadoma taktyka ekip. Mercedes, Ferrari czy Red Bull Racing w tym celu prowadzą swoje programy juniorskie, by wyłapywać największe "perełki". Inwestują nie tyle w ich przyszłość, co swoją.

- Przejście od pay-drivera w niższych seriach do kierowcy, który otrzymuje pierwsze pieniądze to duży krok naprzód. Wtedy zespoły F1 zaczynają ci się przyglądać - ocenił Dumbreck, który pierwsze pieniądze w karierze zarobił po pięciu latach od zdobycia pierwszego tytułu mistrzowskiego w Formule Vauxhall.

Zarabianie pierwszych pieniędzy w F3 jest marnym pocieszeniem, jeśli policzymy, że do tego momentu kariera nastolatka w niższych seriach pochłonęła ok. 1 mln euro, a ciągle nie mamy pewności, że kiedykolwiek uda się zapukać do F1. - Nie można obniżyć tych kosztów, bo to jest biznes. Dlatego musisz być bogatym tatusiem albo mieć sponsora - powiedział w rozmowie z "Raconteur" Toto Wolff, szef Mercedesa.

Dla porównania, budżet najmniejszych ekip w F1 sięga ok. 100-120 mln euro. W F2 jest on znacznie niższy i mieści się w 4-5 mln euro. Połowę tej kwoty niekiedy muszą zapewnić kierowcy. Jak wydawane są środki? Ponad 1 mln euro kosztują silniki w F2, zbudowanie podwozia i testy pochłaniają kolejny 1 mln, a reszta to wydatki na personel czy logistykę.

U bram Formuły 1

Gdy kariera młodego kierowcy trwa już od 11-12 lat, to znajduje się on u progu Formuły 1. Bardzo często kierowcy rywalizujący w GP3 (od tego roku zostanie przemianowana w F3 - dop. aut) czy Formule 2 posiadają już kontrakty z zespołami Formuły 1.

Najlepsi nastolatkowe należą do programów juniorskich wielkich ekip, mają okazję testować samochody Formuły 1. Pomaga im w tym obecny regulamin, który nakazuje część dni testowych oddać kierowcom, którzy nie przejechali więcej niż dwóch wyścigów w F1. Podczas takich testów debiuty w F1 zaliczali ostatnio m. in. Charles Leclerc, George Russell czy Lando Norris.

- Dzięki programom juniorskim możemy zadecydować, co zrobić z takim młodym kierowcą. Czy dać mu szansę podczas testów F1, czy też podczas treningu. Można też rozpoznać, czy ktoś ma na tyle duży talent, że może w przyszłości być gwiazdą. Jeśli tak, to możemy takiemu kierowcy pomóc w zdobyciu miejsca w F1 - dodał Wolff.

Potwierdzenia słów Austriaka nie należy daleko szukać. To właśnie przy wsparciu Mercedesa kontrakt z Williamsem podpisał Russell. Brytyjczyk należy bowiem do programu juniorskiego niemieckiego producenta. Mercedes na tyle docenia talent 20-latka z King's Lynn, że miał zapewnić Williamsowi zniżkę na silniki sięgającą co najmniej 5 mln euro.

Biorąc pod uwagę, że wcześniejsze wyszkolenie Russella i innych młodych kierowców pochłonęło ok. 6 mln euro, to Mercedes i tak dokonał interesu życia. Nie poniósł bowiem większych kosztów, gdy ryzyko związane z rozwojem Brytyjczyka było znacznie większe, a lada chwila może otrzymać na tacy kierowcę gotowego do walki o tytuł w F1.

Źródło artykułu: