Formuła E powstała w 2014 roku i konsekwentnie przykuwa uwagę kolejnych producentów. Już teraz rywalizują w niej BMW, Nissan czy Jaguar, a w kolejnym sezonie zobaczymy m.in. Mercedesa i Porsche. Większego zainteresowania elektryczną serią nie wykazuje jednak Red Bull Racing.
- Jeśli popatrzymy na marketing, ta seria jest tylko wymówką dla producentów aut, by przykryć silniki Diesla i związaną z nimi aferę. Tymczasem to Diesel jest najwydajniejszym silnikiem - powiedział Helmut Marko, doradca Red Bulla ds. motorsportu.
Austriak zwrócił też uwagę na to, że samochody FE dysponują niewielką mocą i nie należą do najszybszych, przez co nie wpisują się najlepiej w strategię marketingową Red Bulla. - Te maszyny odpowiadają mocą pojazdom z Formuły 3. W FE nie chodzi nawet o to, by być najszybszym kierowcą. Trzeba umieć zarządzać energią, i to znacznie bardziej niż w innych seriach wyścigowych - dodał Marko.
Doradcy Red Bulla nie podoba się też to, że Formuła E rozgrywana jest jedynie w centrach miast. - Samochody FE są tak powolne, że atrakcyjnie wyglądają jedynie na ciasnych i krętych ulicach miast. To jest jakiś plus z punktu widzenia marketingu. Zapytaj jednak swoją dziewczynę czy woli się wybrać na tor Spa, czy też obejrzeć zawody w centrum Nowego Jorku. Podstawowa koncepcja FE jest taka, by wyjść do ludzi. Nie ma żadnych profitów wynikających z obecności tych wyścigów w telewizji - ocenił Marko.
Co ciekawe, triumfy w FE zaczął odnosić Antonio Felix da Costa, który w latach 2012-2013 należał do programu juniorskiego Red Bulla. Obecny reprezentant BMW nie zgadza się z opiniami Marko.
- Mamy do czynienia z samochodami elektrycznymi i nie będę kłamać, że początkowo ich nie lubiłem. Jednak teraz jest inaczej. Mamy inne podejście do wyścigów niż F1, ale każdy z nas zaczął czerpać z nich frajdę. Byli kierowcy, którzy krytykowali Formułę E, jak Felipe Massa czy Andre Lotterer. I teraz sami startują w FE - stwierdził da Costa.
ZOBACZ WIDEO Rajd Dakar. Wyjątkowa edycja wyścigu za nami. "Wydmy dały się kierowcom we znaki"