Na początku tygodnia media donosiły, że dzięki porozumieniu Mercedesa, Ferrari i Red Bull Racing na spotkaniu Grupy Strategicznej osiągnięto porozumienie, co do zasad limitów finansowych. Miałyby one obowiązywać od roku 2021 i być wyprowadzane etapami w kolejnych sezonach (2021 - 185 mln dolarów, 2022 - 160 mln dolarów, 2023 - 135 mln dolarów).
Przedstawiciele "czerwonych byków" nie potwierdzają tych rewelacji. - Wciąż jesteśmy daleko od porozumienia. Zasadniczo zgadzamy się z Ferrari i Mercedesem odnośnie liczb, ale bardzo krytycznie patrzymy na pozostałe pole. Musimy też określić, które departamenty będą objęte limitem wydatków - wyjaśnił Helmut Marko, doradca Red Bulla ds. motorsportu.
Wcześniej sygnalizowano, że do limitu wydatków nie będą zaliczane wydatki na pensje menedżerów, kierowców, działania promocyjne czy też transport i zakwaterowanie na poszczególne wyścigi.
ZOBACZ WIDEO Fogo Unia bez Jana Anderssona. Do maja problemu nie będzie. Zawodnicy cały czas szukają
Marko martwi też fakt, że Mercedes czy Ferrari są producentami samochodów, więc mogą łatwo przerzucać koszty w ukryty sektor. - Kontrolowanie tego będzie bardzo trudne. Skąd wiadomo, czy dany komputer pracuje dla firmy, która właśnie projektuje samochód drogowy, czy też dla ekipy Formuły 1? - dodał Marko.
Brak porozumienia odnośnie limitów finansowych martwi Williamsa. Zespół Roberta Kubicy w cięciu wydatków widzi swoją szansę na zmniejszenie dystansu do czołówki. Już w zeszłym roku stajnia z Grove dysponowała budżetem na poziomie ok. 150 mln dolarów i był on jednym z najniższych w stawce.
Claire Williams wielokrotnie apelowała, że dopóki podziały w finansach nie zostaną zasypane, to F1 nie będzie gwarantować ciekawego widowiska. Co gorsza, pierwotny plan zakładał, że limity zostaną wprowadzone już w 2021 roku. Liberty Media poszło jednak na rękę największym zespołom, bo groziły one opuszczeniem królowej motorsportu.