Piątkowa decyzja o porzuceniu marki Sauber na rzecz większego zaangażowania Alfy Romeo była zaskoczeniem, ale też naturalnym ruchem. Już rok temu Włosi wydali spore środki na Formułę 1, a ponieważ odnieśli sukces, to należało oczekiwać kolejnych ruchów. Nikt nie sądził jednak, że dojdzie do porzucenia dotychczasowego brandu.
Robert Kubica zapisał się w historii Saubera. Czytaj więcej!
Odejście Saubera z Formuły 1 to najlepszy dowód na to, że małe i prywatne zespoły tracą rację bytu w królowej motorsportu. Nie są w stanie konkurować z potężnymi producentami samochodów, nie mogą sobie pozwolić na zgromadzenie tak pokaźnego budżetu. To zły znak dla Williamsa.
ZOBACZ WIDEO Robert Kubica określił cel na sezon 2019. "Zawsze byłem kiepski w obietnicach"
Sauber za późno wszedł do F1
Jeśli prześledzimy losy Saubera i Williamsa, to oba zespoły więcej łączy, niż dzieli. Na czele obu ekip stanęli charyzmatyczni liderzy - Peter Sauber i Frank Williams. Nawet jeśli Szwajcar nigdy nie zbliżył się do osiągnięć swojego kolegi z Wielkiej Brytanii, to jednak zyskał ogromny szacunek w padoku Formuły 1.
Sauber zdecydował się później wstąpić do F1, bo dopiero w latach 90. i być może dlatego nie ma w swoim dorobku tak okazałych sukcesów jak Williams. Bo jednak w tych czasach w królowej motorsportu zaczynały już dominować ogromne fabryki, zaczęło dochodzić do coraz większej profesjonalizacji. To nie były już czasy, gdy w małej szopie dało się skonstruować zwycięski samochód, a tak zaczynał przecież Frank Williams.
Mimo trudnych realiów, Sauber przez długie sezony potrafił jednak budować konkurencyjne samochody i dawać szanse młodym kierowcom. To w jego barwach debiutowali Kimi Raikkonen, Felipe Massa, Felipe Massa, Robert Kubica czy Sebastian Vettel.
To nie jest świat dla prywatnych zespołów
Ostatnie losy Saubera czy Williamsa pokazują, że Formuła 1 przestała być światem przyjaznym dla małych, prywatnych zespołów. Rosnące budżety gigantów doprowadziły do tego, że mamy do czynienia z klasą A i B. Mniejsi gracze muszą iść na kompromisy. Albo muszą godzić się na rolę ekipy juniorskiej, w której gigant decyduje o obsadzie miejsc. Albo mogą popaść w niebyt.
Sauber w ostatnich latach ledwo wiązał koniec z końcem. Problemy zespołu zaczęły się w momencie, gdy BMW opuściło F1 i zakończyło sojusz ze stajnią z Hinwil. Najpierw Szwajcarzy ratowali się kontraktowaniem pay-driverów, ale to była strategia krótkoterminowa. Słabe wyniki i zakotwiczenie na tyłach stawki F1 prowadziły do malejąco zainteresowania sponsorów. Jeszcze w 2016 roku ekipa nie miała środków, by lecieć na kolejne wyścigi.
Brzmi znajomo? To nieco jak zespół z Grove, który w ostatnich latach również ledwo wiąże koniec z końcem, łatając dziury w kasie pieniędzmi od kierowców. Zresztą, budżety Saubera i Williamsa znajdowały się na dość podobnym poziomie i oscylowały w granicach 130-150 mln dolarów. To drobne przy kwotach 400 mln dolarów, jakie na F1 wydają Mercedes czy Ferrari.
Budkowski i Ricciardo kluczowi dla Renault. Czytaj więcej!
Saubera w najtrudniejszej chwili uratował fundusz inwestycyjny Longbow Finance, powiązany z Marcusem Ericssonem i jego sponsorami. Trudno jednak mówić o tym, by zespół rywalizował w F1, skoro miał do dyspozycji używane, roczne silniki Ferrari. To przełożyło się na ledwie 5 punktów zdobytych w sezonie 2017. Dopiero sojusz z Alfą Romeo i wpompowanie olbrzymich środków pomogło Szwajcarom odbić się od dna.
Wielu kibiców Roberta Kubicy podaje przykład Saubera jako zespołu, który w okresie dwunastu miesięcy gruntownie zmienił swoje oblicze. Szwajcarzy przebyli drogę od najgorszego zespołu do jednego z lepszych w środku stawki. Tyle że stały za tym pieniądze Alfy Romeo. Dlatego nie należy oczekiwać, że równie imponującą metamorfozę przeżyje Williams w roku 2019.
Haas i Williams następne w kolejce
Być może 1 lutego 2019 roku zapisze się w historii F1 jako początek procesu, który doprowadził do zniknięcia zespołów prywatnych. One nigdy nie będą w stanie konkurować z wielkimi fabrykami i koncernami motoryzacyjnymi, które wykorzystują królową motorsportu jako platformę do promocji swoich samochodów. To już nie są lata 70., gdy w F1 rywalizowano za znacznie mniejsze pieniądze, a ekipy nie przypominały korporacji rozrośniętych do maksymalnych granic.
Orędownikiem pojawienia się Alfy Romeo w F1 był niedawno zmarły prezydent Ferrari, Sergio Marchionne. To on doprowadził do targu pomiędzy Sauberem a włoskim producentem. I wskazywał na kolejny cel. Chciał, aby w królowej motorsportu pojawiła się marka Maserati, która należy do portfolio Fiata. Niektórzy dziennikarze przekonywali, że Marchionne wykorzysta ku temu struktury Haasa, który żyje w ścisłym sojuszu ze stajnią z Maranello.
Orlen zadbał o kibiców Roberta Kubicy. Czytaj więcej!
Nagła choroba sprawiła, że Marchionne nie zrealizował swoich planów, ale piątkowa decyzja o zniknięciu marki Sauber z F1 jest dowodem na to, że grupa Fiat Chrysler realizuje jego testament. Kto wie, czy w niedalekiej przyszłości następcy Marchionne nie ogłoszą pojawienia się Maserati w F1. Taka marka daje więcej F1 niż Haas, którego nazwa nic nie mówi przeciętnemu zjadaczowi chleba.
Czarne chmury zbierają się też nad Williamsem. Zespół po ostatnim sezonie znalazł się na końcu stawki, z roku na rok ma większe problemy ze znalezieniem sponsorów. Tymczasem F1 jest światem, w którym trudno rywalizować bez odpowiednich funduszy. Bez nich nie da się zbudować i rozwijać konkurencyjnego samochodu.
Tak naprawdę pierwsze oznaki tego już są widoczne. Williams po cichu, ale jednak współpracuje z Mercedesem, który za odpowiednią opłatą umieścił tam George'a Russella. Brytyjczycy mają szkolić 20-latka, tak jak w minionym sezonie Sauber był miejscem rozwoju dla Leclerca wspieranego przez Ferrari. Jeśli nic w finansach i wynikach Williamsa się nie zmieni, to jego relacje z Mercedesem mogą się zacieśniać. Aż być może któregoś dnia przeczytamy komunikat o zniknięciu marki Williams z F1.