Powiedzmy sobie wprost. Ogólna kondycja Formuły 1 nie jest dobra. Sport zdominowany przez trzy zespoły, w którym siedem pozostałych pełni rolę przystawki. Dysponując takim produktem nie można zachęcić nowych kibiców do oglądania wyścigów. Po co włączać telewizor, jak w ciemno można założyć kto wygra wyścig?
Dlatego nie należy się dziwić, że Liberty Media chce wywrócić F1 do góry nogami w roku 2021. Zarys nowych przepisów mamy poznać jeszcze w tym miesiącu. Nie ujrzały one jeszcze światła dziennego, a najwięksi spod znaku Mercedesa i Red Bulla już grożą opuszczeniem stawki. Tylko Ferrari, po śmierci prezydenta Sergio Marchionne, ucichło w tym zakresie.
Czytaj także: Coraz bliżej rewolucji w F1
Trudno się dziwić gigantom F1. Będą uparcie bronić przywilejów, jakie dał im przed laty Bernie Ecclestone. Bo lepiej rywalizować z co najwyżej dwoma zespołami niż z dziewięcioma. Bo lepiej dostawać większe przelewy z puli nagród finansowych niż mniejsze. Inna kwestia, że to już nie są lata 80. czy 90. Teraz dla Mercedesa przegranie z małym zespołem prywatnym byłoby ujmą na honorze.
ZOBACZ WIDEO El. ME 2020. Brzęczek zbudował Bednarka. "Robił na przekór, wierzył we mnie. Teraz mogę się odpłacić"
Jednak właśnie te małe ekipy, jak chociażby Williams, są esencją F1. Od nich zaczął się ten sport. I bez nich nie przetrwa. Bo jeśli dłużej będziemy utrzymywać obecny stan, to w końcu na polach startowych zobaczymy sześć samochodów. Mercedesa, Ferrari i Red Bulla. Dlatego trzeba kibicować właścicielowi F1, by miał dość samozaparcia, by przeforsować regulaminową rewolucję.
Cieszy też zapowiedź Chase'a Careya, szefa F1, że dwa nowe zespoły mają być zainteresowane dołączeniem do stawki. Bo obecna jest za mała! Nie zgadzam się ze słowami Christiana Hornera, który zarządza ekipą Red Bulla, że lepiej stawiać na jakość, a nie na ilość. Bo jeśli Liberty Media doprowadzi do zmian w przepisach, to nowi gracze będą mieć większe szanse na szybką adaptację w środowisku. Nie będą potrzebowali ponad 200 mln dolarów na start i ponad 600 pracowników.
Czytaj także: Czołowe ekipy nie chcą powiększenia stawki F1
W "nowej" F1 zespoły mają wydawać maksymalnie po 150 mln dolarów rocznie. Już teraz wiemy, że dochodzenie do tego pułapu zajmie kilka lat, tak aby nie było drastycznych cięć z sezonu na sezon. To jednak słuszny kierunek, jeśli popatrzymy na to, że większość ekip jak Toro Rosso, Haas czy Alfa Romeo dysponuje budżetami na tym poziomie. I toczą walkę jak równy z równym.
Powiększenie stawki F1 jest konieczne, bo akademie talentów produkują coraz więcej kierowców młodego pokolenia. Już teraz poza stawką znalazł się Esteban Ocon, kilkanaście miesięcy o swój powrót walczyć musiał Robert Kubica, a w Formule 2 szkolą się kolejni i za chwilę zaczną pukać do bram królowej motorsportu. Mick Schumacher, Juri Vips i kilku innych.
Patrząc z patriotycznego punktu widzenia, gdyby stawka F1 liczyła dwanaście zespołów już teraz, powrót Roberta Kubicy do F1 dokonałby się już w sezonie 2018. I łatwiej byłoby też Polakowi o starty, gdyby w roku 2021 w królowej motorsportu pojawiły się nowe teamy. Tyle że do tego jeszcze daleka droga. Krakowianin zyskał jednak dodatkową motywację, by zrobić wszystko, aby pozostać w stawce również po tegorocznym sezonie. Bo w roku 2021 otworzy się przed nim inna perspektywa. Zupełnie nowa F1.
jeżeli kierowca jeździ 10 lat a nie ma wypadku przez 10 lat to nie ma potrzeby nowej twarzy