Świat się zmienia i coraz większy nacisk kładzie się na równość płci. Tymczasem motorsport pozostaje brutalny dla kobiet. Jako ostatnia w Formule 1 występowała Lella Lombardi w latach 70. XX wieku. Zdobyła wtedy nawet pół punktu w Grand Prix Hiszpanii.
Chociaż w ostatnich latach samochody F1 testowały Maria de Villota, Susie Wolff czy Tatiana Calderon, to wciąż trudno wskazać kobietę, która w najbliższym czasie mogłaby zapukać do bram królowej motorsportu.
Dostrzegli to brytyjscy promotorzy, którzy wpadli na pomysł utworzenia W Series. To nowa kategoria wyścigowa, wyłącznie dla kobiet. Dlatego też przez niektórych określana jest "damską Formułą 1". Na jej starcie zobaczymy w tym roku Gosię Rdest. Polka stoi przed ogromną szansą, bo pula nagród W Series wynosi aż 1,5 mln dolarów.
ZOBACZ WIDEO: Andrzej Borowczyk: Orlen już wiele lat temu chciał kupić miejsce dla Kubicy w F1
Nie obyło się bez kontrowersji
Informację o stworzeniu W Series podano do wiadomości publicznej w październiku ubiegłego roku. I nie obyło się bez kontrowersji. Bo nagle część pań, która od lat stara się rywalizować z mężczyznami jak równy z równym, poczuła się urażona.
- Jestem głęboko rozczarowana, że za mojego życia ma miejsce historyczny krok w tył. To smutny dzień dla sportów motorowych. Ci, którzy faktycznie mają środki, by pomóc kobietom za kierownicą, decydują się na ich podział ze względu na płeć. To nie jest wsparcie, jakiego one potrzebują. Okazuję pełne wsparcie tym paniom, które będą zmuszone startować w W Series, bo to będzie ich jedyna okazja - mówiła przed kamerami BBC Pippa Mann, która ściga się w IndyCar.
Promotorzy nowej serii zyskali jednak wsparcie sponsorów oraz postaci ze świata Formuły 1. W tworzenie W Series zaangażowali się m.in. były kierowca F1 David Coulthard oraz dyrektor techniczny Red Bulla, Adrian Newey.
- Bardzo mocno wierzymy w to, że na torze kobieta i mężczyzna mogą rywalizować na równych zasadach. Muszą tylko mieć takie same szanse. Obecnie panie dochodzą do GP3 czy F3 i jest to ich szczyt możliwości, bo nie mają funduszy, by iść dalej. Tu nawet nie chodzi o brak talentu. Dlatego jest potrzeba, by zorganizować taką serię mistrzowską tylko dla kobiet - przekonywał w październiku Coulthard.
W puli nagród W Series znalazło się aż 1,5 mln dolarów, z czego 500 tys. dolarów otrzyma zwyciężczyni. Tak pokaźne premie finansowe mają dać szansę kobietom, by zaistnieć w wyższych seriach wyścigowych. W obecnych czasach nikt bowiem nie ma wątpliwości, że bez pakietu sponsorskiego trudno o kontrakt w F2, a tym bardziej F1.
Ogromna liczba kandydatek
Do pierwszej edycji W Series zgłosiło się aż 55 pań. W tym dwie Polki - Natalia Kowalska oraz Gosia Rdest. Dlatego promotorzy musieli przeprowadzić dokładny proces selekcji. Wyłonił on 18-osobową stawkę, która będzie rywalizować na torach w sezonie 2019. W elitarnym gronie znalazła się Rdest.
- To był trudniejszy proces selekcji, niż mogliśmy sobie wyobrazić. Nawet nie sądziliśmy, że stawka będzie tak wyrównana. Tempo, w jakim panie uczyły się nowych rzeczy, było imponujące. Część z nich ma małe doświadczenie w samochodach wyścigowych, ale było widać, że mają naturalną szybkość - komentował Coulthard, który był w panelu sędziowskim oceniającym umiejętności kandydatek.
Dla Rdest starty w W Series są ogromną szansą. Polka, dla której wzorem jest Robert Kubica, liczy na zaistnienie w damskim świecie. Wcześniej startowała bowiem w Audi Sport TT Cup, Volkswagen Castrol Cup czy też zawodach GT4. - To takie niewiarygodne, że dostałam od losu coś, co wydawało mi się już poza zasięgiem ręki - oceniła.
Po raz pierwszy Rdest w W Series zobaczymy 3-4 maja podczas zawodów na niemieckim torze Hockenheim. Cały cykl mistrzowski składa się z sześciu rund, które towarzyszyć będą bardziej znanej serii DTM. Panie rywalizować będą też w Zolder (Belgia), Misano (Włochy), Norisring (Niemcy), Assen (Holandia) oraz Brands Hatch (Wielka Brytania). Jeden wyścig potrwa ok. 30 minut.
Równe szanse
Co ważne, każda z pań otrzyma taki sam samochód. Będzie to Tatuus F3-T318 w specyfikacji odpowiadającej Formule 3. Posiada on czterocylindrowy silnik Alfy Romeo o mocy 270 KM, sześciostopniową skrzynię biegów, hamulce Brembo oraz 13-calowe koła.
Nie ma zatem mowy o przewadze wynikającej z posiadania lepszego sprzętu. Liczyć się będzie czysty talent oraz naturalna prędkość. To cieszy, bo jeśli popatrzymy na listę startową W Series, rzuca się w oczy spora rozbieżność wiekowa. Szansę dostały bowiem 20-latki, ale jest też kilka starszych zawodniczek, którym trudno będzie się przebić do wymarzonej F1.
- Wszystkie zawodniczki pracowały bardzo sumiennie, uczyły się. Również te, które nie przeszły eliminacji, jeździły bardzo dobrze - chwaliła Catherine Bond Muir, dyrektor generalny W Series.
Tym samym panie otrzymały ogromną szansę. Nigdy wcześniej droga do F1 nie była taka łatwa. Po wygraniu kobiecej serii i zgarnięciu głównej nagrody, powinny celować w starty w Formule 2. Tam, rywalizując już z mężczyznami, będą mogły potwierdzić swoje umiejętności. Nie będzie taryfy ulgowej. Jeśli pokonają również i tę barierę, królowa motorsportu przyjmie je z otwartymi ramionami.