Toro Rosso to kolejny przykład "zespołu B" w Formule 1. Stajnia z Faenzy należy do Red Bulla i ma za zadanie szkolić młodych kierowców dla głównej ekipy. Od tego roku korzysta też z szeregu części, które zaprojektowano i wyprodukowano z myślą o Red Bull Racing.
Szefowie Red Bulla i Toro Rosso poszli drogą, którą wcześniej wytyczyły ekipy Ferrari i Haasa. Ścisła współpraca dwóch podmiotów nie podoba się za to Williamsowi, McLarenowi czy Renault. Wspomniane teamy najmocniej ucierpiały na pojawieniu się sojuszy w F1.
Czytaj także: Lance Stroll zaskoczył prędkością
- Jeśli ktoś skarży się na to, że małe ekipy go wyprzedziły, to nie odrobił pracy domowej. Toro Rosso ma skrzynię biegów z zeszłego roku, tak samo jak tylne zawieszenie. Stare są też elementy przedniego zawiasu. Staliśmy się bardziej konkurencyjni, bo Honda poprawiła swój silnik - odpowiedział krytykom na łamach "Motorsportu" Franz Tost, szef zespołu z Faenzy.
ZOBACZ WIDEO Starcie Mandzukicia z Piątkiem! Musiał ich rozdzielać Szczęsny! [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Tost stoi na stanowisku, że Williams czy Renault, zamiast skupić się na własnych problemach, wolą dostrzegać je poza własną fabryką. - Wygląda na to, że inni nie wykonali odpowiedniej pracy. Dlatego nie powinni narzekać i rozglądać się dookoła za przyczynami takiego stanu rzeczy. Powinni wziąć się do roboty - dodał Austriak.
Podobnie na ciągłą krytykę ze strony Williamsa i innych ekip reaguje Gunther Steiner, szef Haasa. - My sobie nie wymyśliliśmy takiego modelu współpracy. On został stworzony w przepisach i skorzystaliśmy z tego. Jeśli inni chcą pójść naszą drogą, to nikt im nie broni - zauważył Włoch w rozmowie z "Motorsportem".
- Jeśli ktoś nie notuje dobrych wyników i ma swoje problemy, to nie może za to winić innych. Bo teraz mamy taką sytuację, że obwinia się nas za to, że my wykonujemy dobrą pracę - dodał Steiner.
Czytaj także: Możliwe zmiany w kwalifikacjach
Steiner zauważył, że sojusze doprowadziły do tego, że mniejsze ekipy znajdują się coraz bliżej wielkiej trójki. Gdyby "zespoły B" nie istniały, bylibyśmy narażeni na F1, w której zespoły typu Williams tracą po kilka sekund na okrążeniu do liderów.
- Jeśli zlikwidujemy "zespoły B", to strata do największych wzrośnie. Powiązania między zespołami sprawiają, że są one coraz bliżej Mercedesa, Ferrari i Red Bulla. Tak właśnie powinno być - podsumował.