- Kiedy zobaczyliśmy ten wypadek, byliśmy przekonani, że on nie żyje - przyznał na łamach TVP Sport Ronald Denis z ekipy medycznej GP Kanady.
Polak po kontakcie z Jarno Trullim poszybował w powietrze i rozbił się o betonowe bandy z prędkością przekraczającą 200 km/h. Bolid BMW Sauber kilkukrotnie koziołkował i rozpadł się na drobne kawałki. Kubica się nie ruszał, a szefowie i pracownicy teamu z przerażeniem patrzyli w monitory.
Po wypadku Kubica był jednak przytomny i rozmawiał z lekarzami, którzy pojawili się na miejscu ok. 3 minuty później. - Jakież było moje zaskoczenie, kiedy dojechałem na miejsce, a Robert normalnie rozmawiał. Powtarzał w kółko "ten pieprzony Trulli" - wspomina Denis wydarzenie sprzed 12 lat.
ZOBACZ WIDEO Sektor Gości 106. Andrzej Borowczyk: Kubica mógł wejść na szczyt. Wstępny kontrakt z Ferrari był już podpisany
Wypadek wyglądał koszmarnie, ale polski kierowca wyszedł z niego praktycznie bez szwanku. - Przewieźliśmy Roberta do punktu szpitalnego na torze. Tam przeszedł pierwsze badania. Potem błyskawicznie trafił do szpitala. Tam zrobiliśmy mu komplet badań. Od stóp do głów. I nic. Żadnych urazów. Jedyne co miał to skręcona kostka, ale i tak przetrzymaliśmy go przez noc na intensywnej terapii - dodał lekarz, który na temat Kubicy wypowiadał się w samych superlatywach.
Czytaj też: F1: chwile grozy Roberta Kubicy w Kanadzie. Moment, który mógł zmienić losy Polaka
Denis wyjawił, że w momencie wypadku pod kaskiem Kubica miał zdjęcie papieża Jana Pawła II, a sam kierowca nie zapomniał o ekipie medycznej już po wyjściu ze szpitala. - Zanim wyjechał z Montrealu odwiedził szpital. Wszedł na każde piętro i podziękował zespołowi, wręczając drobiazgi. Byłem kilka kilometrów dalej w biurze, ale do mnie też zajechał. Jest prawdziwym dżentelmenem - zakończył Denis.
Rok później Kubica na torze w Kanadzie odniósł swoje jedyne zwycięstwo w karierze w Formule 1. Tegoroczny wyścig zakończył na 18. miejscu (zobacz wyniki TUTAJ).