F1: Kubica i Massa dali popis jazdy, teraz otrzymaliby za to kary. Dyskusja o sędziach zdominowała F1

Getty Images / Mark Thompson / Na zdjęciu: wypadek podczas Grand Prix Belgii
Getty Images / Mark Thompson / Na zdjęciu: wypadek podczas Grand Prix Belgii

W roku 2007 Robert Kubica i Felipe Massa stoczyli wspaniały pojedynek w Japonii, kilkukrotnie wypychając się z toru. - Dziś każdy z nas dostałby kary za taką jazdę - mówi Brazylijczyk, po tym jak F1 zdominowała dyskusja o sędziach i ich decyzjach.

To był jeden z najlepszych pojedynków w najnowszej historii Formuły 1. W roku 2007 w deszczowych warunkach na torze Fuji Robert Kubica i Felipe Massa ani myśleli, by odpuścić. Skutkowało to tym, że kilkukrotnie znaleźli się poza torem, ale nie było wzajemnych pretensji czy oskarżeń. Nie zareagowali też sędziowie.

"Jak wiele 5-sekundowych kar za zyskanie przewagi po ścięciu toru albo przekroczeniu limitu toru mielibyśmy dzisiaj za coś takiego? To jest prawdziwe ściganie!" - napisał na Twitterze Robin Frijns, były kierowca testowy F1, przypominając pojedynek Kubicy z Massą.

Brazylijczyk też podłapał temat. "Stare, dobre czasy. Dzisiaj ja i Kubica dostalibyśmy po minucie kary za coś takiego" - stwierdził były kierowca Williamsa.

Dyskusja o sędziach

Przytoczona rozmowa Frijnsa z Massą nie jest przypadkowa, bowiem ostatnio Formuła 1 jest zdominowana przez dyskusję na temat sędziów i ich decyzji. Zaczęło się od Grand Prix Kanady, w którym prowadzący Sebastian Vettel wyleciał z toru i powrócił do jazdy tuż przed nosem Lewisa Hamiltona, przez co kierowca Mercedesa musiał hamować, by nie wjechać w Vettela. Do jego wyniku dopisano 5 sekund, przez co stracił wygraną na rzecz Brytyjczyka.

ZOBACZ WIDEO: Wkurzony Robert Kubica. Wtedy przeklina po włosku

W Grand Prix Francji Daniel Ricciardo dał popis ostrej i brawurowej jazdy, wyjeżdżając poza tor i wypychając przy tym też rywali. Otrzymał dwie kary 5-sekundowe, przez co wypadł z punktowanej dziesiątki.

Aż w końcu doszło do wydarzeń w Grand Prix Austrii, gdzie na dwa okrążenia przed metą Max Verstappen wypchnął poza tor Charlesa Leclerca. Ten manewr dał mu zwycięstwo na Red Bull Ringu, bo tym razem sędziowie odstąpili od ukarania kierowcy z Holandii.

- Nie podoba mi się to, w którym miejscu znalazł się nasz sport. Wszyscy brzmimy jak prawnicy, musimy używać grzecznego i urzędowego języka. To nie jest już sport, w którym się zakochałem jako dziecko - mówił po decyzji sędziów w Kanadzie Vettel (czytaj więcej o tym TUTAJ). Dodawał przy tym, że czuje się okradziony ze zwycięstwa.

- Ja bym nie dał kary Vettelowi. Każdy się wgłębia w to, czy jego zachowanie było celowe. Na miejscu Vettela moim jedynym zmartwieniem byłoby, aby wrócić na tor w taki sposób, by nie obróciło mojego samochodu. To nie są rajdówki, że przelecisz przez trawę i nic się nie stanie. Śmiem twierdzić, że jak Vettel wyjeżdżał poza tor i jechał przez trawę, to nawet nie wiedział, co się dzieje - komentował w Eleven Sports Robert Kubica.

Każdy broni swoich interesów

Vettel w Kanadzie odegrał małe show. Nie chciał się pojawić na podium, nie zaparkował swojego samochodu w parku zamkniętym, później przestawiał tabliczki oznaczające pozycję kierowcy w wyścigu. Za to Ferrari do końca walczyło o odzyskanie wygranej. Wiedziało, że zgodnie z regulaminem nie może odwołać się od kary czasowej, to skorzystało z innej opcji.

W F1 obowiązuje tzw. prawo do weryfikacji. Zespół może skorzystać z niego w ciągu dwóch tygodni, przedstawiając nowe dowody. Włosi dostarczyli kilka analiz oraz danych przed kolejnym wyścigiem F1 we Francji, ale sędziowie nie zmienili zdania.

- Gdybyśmy zmienili decyzję sędziów, to groziło nam otwarcie puszki Pandory - komentował Toto Wolff, szef Mercedesa.

Powód był prozaiczny. Gdyby Vettel odzyskał wygraną w Kanadzie, sprawę na nowo otworzyłby Mercedes, który na ostatnich okrążeniach nieco "skręcił" silnik Lewisa Hamiltona i kazał odpuścić Brytyjczykowi, skoro wystarczyło mu dojechać do mety za plecami Vettela, a wskutek kary i tak zyskałby zwycięstwo.

Dlatego też, gdy Ferrari zostało pokrzywdzone w Austrii, nawet nie próbowało się odwoływać. - Uważamy, że sędziowie podjęli błędną decyzję. Charles wyjechał całym samochodem poza tor, został do tego zmuszony i nie było w tym jego winy. Gdyby nie jego ruch, doszłoby do kolizji - komentował Mattia Binotto, szef Ferrari (czytaj więcej o tym TUTAJ).

Za to w padoku F1 pojawiły się opinie, że sędziowie mieli związane ręce. Wyścig w Austrii odbywał się na torze należącym do Red Bulla, który przecież łoży ogromne środki na F1. Jak w takiej sytuacji odebrać zwycięstwo kierowcy, który reprezentuje producenta napojów energetycznych?

Dał to jasno do zrozumienia Helmut Marko. Doradca Red Bulla ds. motorsportu powiedział po wyścigu, że gdyby Verstappenowi zabrano wygraną, jego firma być może opuściłaby F1. - Nie rozmawialiśmy konkretnie o tym, co byśmy zrobili. Jednak na pewno miałoby to wpływ na nasze dalsze ruchy. Tak jak sobie powiedzieliśmy: F1 nie jest interesująca. Gdyby Maxowi zabrano wygraną, to używając jego słów, równie dobrze moglibyśmy siedzieć w domu - powiedział Austriak (czytaj więcej o tym TUTAJ).

Trudne zadanie nowego dyrektora

Odpowiedzialność za ostatnie decyzje spada na barki Michaela Masiego, który na początku roku został nowym dyrektorem wyścigowym F1. Zastapił na tym stanowisku zmarłego Charliego Whitinga. - Jeśli ktoś porównuje te sytuacje, to tak jakby uznawał, że pomarańcza i jabłko są takie same - mówił Masi o incydentach z udziałem Vettela i Verstappena, broniąc decyzji stewardów (czytaj więcej o tym TUTAJ).

Tak jak zauważył nasz redakcyjny ekspert, Jarosław Wierczuk, ostatnie nagromadzenie kontrowersyjnych sytuacji może wynikać z tego, że Formule 1 brakuje Whitinga (czytaj więcej o tym TUTAJ). Brytyjczyk cieszył się ogromnym szacunkiem całej stawki F1, pracował na niego latami. I miał przy tym ogromne wyczucie. Nie trzymał się twardo litery prawa. Miał to coś, czego w tej chwili brakuje Masiemu.

- Gdyby regulamin mieścił się na dwóch stronach formatu A4, oglądalibyśmy więcej walki - powiedział ostatnio Vettel w wywiadzie telewizyjnym (czytaj więcej o tym TUTAJ) i sugerował, że do pewnych sytuacji powinno się podchodzić bardziej zdroworozsądkowo.

Nie wszyscy podzielają jednak pogląd Vettela. - Mamy przepisy jakie mamy, bo kierowcy i szefowie zespołów o takie prosili. Musimy to teraz zaakceptować i zaufać stewardom, że podejmują właściwe decyzje - skomentował na łamach "Motorsportu" Andreas Seidl, dyrektor McLarena.

Sytuacji nie pomaga też jedna z ostatnich wypowiedzi Masiego, który stwierdził, że "regulamin ewoluuje". - Jeśli zaczniemy rozmawiać o wydarzeniach i precedensach, które miały miejsce lata temu, to wtedy mogły być naruszeniem przepisów, a teraz nie. Wszystko jest kwestią interpretacji i ewolucji - mówił dyrektor wyścigowy F1 w Austrii.

W tej dyskusji najbardziej cierpią jednak kibice. Bo wskutek ostatnich decyzji sędziowskich, często przeczących sobie nawzajem, nie wiedzą co kierowcom wolno, a czego nie. Jesteśmy świadkami sytuacji, w których określone zachowanie w jednym wyścigu skutkuje karą, w kolejnym nie. I to jest w tym wszystkim najgorsze.

Kibice i kierowcy z pewnością nie mieliby nic przeciwko, gdyby dostali zgodę na twarde i ostre ściganie, takie jak zaprezentowali chociażby Kubica i Massa w Japonii w roku 2007. Tyle że muszą mieć świadomość, że nie spotka ich za to żadna kara.

- Nadszedł czas, by odwrócić stronę w książce i pójść dalej. Tyle razy mówiliśmy, że kierowcy powinni mieć zgodę na ściganie, na walkę. Możemy nie być zadowoleni z decyzji podjętej w Austrii, ale może ona być dobra w kontekście przyszłości tego sportu - powiedział szef Ferrari po ostatnim wyścigu F1, a sędziowie powinni wziąć sobie jego słowa do serca.

Komentarze (0)