Czy wy też macie wrażenie, że kilka ostatnich wyścigów F1 to pasmo kluczowych zdarzeń? Na Hungaroringu, domowym dla Roberta Kubicy wyścigu, jak przyznawał on sam, było nie inaczej.
Max Verstappen w końcu tego dokonał. Zdobył pierwsze w swojej karierze pole position. Biorąc pod uwagę jego rewelacyjną formę w tym sezonie (na przestrzeni kilku wyścigów myślę, że najlepszą w stawce) aż trudno uwierzyć, że Holender nigdy wcześniej nie wygrał kwalifikacji. Toto Wolff przyznał, że Mercedes boi się jedynie Maxa.
Czytaj także: Williams zaskoczony postępami
Nadużyciem byłoby jednak twierdzenie, że Verstappen nagle osiągnął niespotykaną do tej pory formę. Na pewno jeździ bardziej dojrzale, a wciąż piekielnie szybko, ale to postęp techniczny Hondy umożliwił postawienie kropki nad i. Trochę dziwi w tym sensie wypowiedź Wolffa, ponieważ Max w zasadzie od początku sezonu był kierowcą nie tylko o potencjale, ale również na tyle kompletnym, aby móc tu i teraz myśleć o walce o tytuł. Podobnie bolid Red Bull Racing uważam za mocno konkurencyjny. Do zwycięskiej kombinacji brakowało odpowiedniego motoru.
ZOBACZ WIDEO: Szalony mecz Manchesteru City z Liverpoolem. Decydowały karne! [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Z kolei tempo kwalifikacyjne Roberta Kubicy rozczarowywało. 1,3 sekundy straty do George'a Russella to bardzo dużo. Tym bardziej, że Robert przegrał wszystkie sobotnie pojedynki ze swoim kolegą z zespołu w tym sezonie. Russell zaskoczył i stanowił jedną z kwalifikacyjnych sensacji. Czy w Williamsie jest może trochę tak jak w Ferrari, gdzie kierunek rozwoju bolidu bardziej odpowiada stylowi jazdy Charlesa Leclerca niż Sebastiana Vettela?
To może być jeden z powodów, ale na pewno nie jedyny. Różnica jest po prostu zbyt duża. Problem musi być z pewnością bardziej fundamentalny. Dla mnie sobotni brak przyczepności (dotyczący zarówno przodu, jak i tyłu auta) to efekt nietrafienia w optymalne okienko pracy opon. To kolejny przykład na to jak newralgiczne i kluczowe jest odpowiednie użycie opon. Russellowi na Węgrzech się to udało, a Kubicy nie. Tak to widzę, ale nie zapominajmy, że pogoda pomiędzy sobotą a niedzielą się bardzo zmieniła (temperatura).
A w wyścigu? Wiem, że wiele razy piszę o starcie, ale właśnie tu pod Budapesztem ten start, w połączeniu z wynikiem kwalifikacyjnym, jest wyjątkowo ważny. Powód to tak naprawdę kombinacja toru i charakterystyki bolidów. Samochody generują taką ilość "brudnego powietrza", że podążający z tyłu drugi bolid ma duże kłopoty z utrzymaniem się, a co dopiero mówić o wyprzedzaniu.
To właśnie dlatego teamy często stosują zasadę dwóch sekund. Jeśli nie jesteś w stanie szybko zdobyć pozycji, odpuść rywala na co najmniej taki dystans, bo przecież opony na tym również cierpią, a jest oczywiste, że to kolejny, kluczowy element w dzisiejszym ściganiu. To wszystko powoduje, że wyprzedzanie jest bardzo trudne i właśnie dlatego tyle mówi się o zmianach regulaminowych w 2021 roku, dla których priorytetem powinno być umożliwienie i promocja bezpośredniej walki na torze. Do wszystkiego co powyżej dochodzi wspomniany tor Hungaroring, zdecydowanie mało "promocyjnie" nastawiony do tematu wyprzedzania.
Ponadto dla zespołów dodatkową komplikacją była pogoda. Przy deszczowym początku weekendu teamy miały mało danych na słoneczne, suche i gorące warunki jakie panowały w niedzielę. Trudna do określenia była przede wszystkim żywotność poszczególnych mieszanek opon, ponieważ stajnie nie mogły przeprowadzić testów na dłuższych dystansach w piątek. To główny powód, dla którego większość ekip zdecydowała się na start na ogumieniu pośrednim.
Przede wszystkim jednak bardzo mała różnica w wyniku kwalifikacyjnym pomiędzy rewelacyjnym Verstappenem a obydwoma kierowcami Mercedesa, z Hamiltonem startującym za Bottasem obiecywała mocno wyrównaną walkę.
Brak kilometrów testowych był powodem mocno jednolitej i konserwatywnej strategii -mniej więcej połowa dystansu i jeden pit-stop. Goniący Lewis Hamilton oczywiście perfekcyjnie wiedział kiedy maksymalne tempo jest kluczowe (właśnie po nieco wcześniejszym zjeździe prowadzącego Verstappena) i robił co mógł. Ten o kilka okrążeń późniejszy pit-stop Hamiltona był kluczowy pod kątem jego szans na zwycięstwo.
Hamilton był po prostu szybszy w sensie czystego tempa wyścigowego i w swoim najlepszym stylu był w stanie wykorzystać kluczowe etapy zmagań oraz zbudować z nich przewagę. Dzięki idealnemu wyczuciu strategii przez samego kierowcę zespół był w stanie wmontować dodatkowy pit-stop, który zaskoczył chociażby głównego rywala, czyli Verstappena. To był luksus, na który zespół mógł sobie pozwolić całkowicie ufając swojemu kierowcy i mając precyzyjne założenia co do tempa wyścigowego.
Po niewielkim błędzie Valtteriego Bottasa na pierwszym okrążeniu i tempie Ferrari odzwierciedlającym sporą stratę na czasówce (strata na mecie to ponad minuta do lidera) w walce o zwycięstwo liczyli się wyłącznie Verstappen i Hamilton. Wygrał Hamilton, ale dla mnie bohaterem tego wyścigu jak i kilku ostatnich jest Verstappen razem z Red Bullem i Hondą.
Proszę zauważyć jak niewiele zabrakło do pełnego zdominowania Grand Prix przez Maxa. Zdobył pole position, prowadził od startu i gdyby wyścig był o te kilka kilometrów krótszy na mecie zameldowałby się również jako pierwszy. To ogromny postęp w relacji choćby do początku sezonu. Śmiem twierdzić, że jeśli przyjąć właśnie owe tempo rozwoju za miernik to liderem takiej klasyfikacji byłby właśnie Red Bull.
Czytaj także: Odpadające lusterko w samochodzie Kubicy
W pełni zgadzam się z wypowiedzią Maxa po wyścigu kiedy twierdził, że Hamilton pokazał w końcu pełne możliwości Mercedesa. To bodaj najlepsze podsumowanie tego wyścigu. Hamilton bardzo rzadko w tym sezonie był zmuszony do jazdy na absolutnym limicie. Oczywiście mam na myśli wyścig, a nie kwalifikacje. Teraz taka konieczność była i to również jest nowa jakość w tym sezonie.
Szkoda, że zabrakło w tym pojedynku choćby Leclerca, ale i tak dla mnie jest w Grand Prix Węgier jakiś symbol. To między innymi ta rywalizacja powinna być kluczowa, co podkreślał Wolff. Kreowanie przed sezonem wielkiej bitwy Hamilton – Vettel było, jak czas pokazał trochę sztuczne.
Tymczasem zbliżają się formułowe wakacje, a więc dla teamów czas intensywnego rozwoju technologicznego.
Jarosław Wierczuk
Jarosław Wierczuk - były kierowca wyścigowy. Ścigał się w Formule 3000, Formule 3, Formule Nippon oraz testował bolid Formuły 1. Obecnie Prezes Fundacji Wierczuk Race Promotion, której celem jest promocja i pomoc młodym kierowcom.
Strona fundacji Wierczuk Race Promotion
Profil Fundacji Wierczuk Race Promotion na Facebooku