Lando Norris to jeden z kilku młodych kierowców F1, którzy są wstrząśnięci śmiercią Anthoine'a Huberta. Norris, podobnie jak George Russell czy Pierre Gasly, miał okazję poznać Francuza w niższych seriach wyścigowych.
Kierowca McLarena zwrócił też uwagę na inny fakt. To jego debiutancki sezon w F1 i choć jest on świadom ryzyka wynikającego z rywalizacji w wyścigach, to nie dopuszczał do siebie myśli, że ktoś może zginąć na torze.
Czytaj także: Gasly nie potrafi się pozbierać po śmierci Huberta
- Śmierć Huberta mocno mną wstrząsnęła. My, kierowcy, bierzemy za pewnik nasze bezpieczeństwo. Żyjemy w przekonaniu, że mogą nam się przytrafić fatalne karambole, ale jednak jakoś z nich wyjdziemy i wszystko będzie dobrze. Jak widać, niewiele trzeba, aby sprawy potoczyły się inaczej - powiedział "Motorsportowi" 19-latek.
ZOBACZ WIDEO: Kubeł zimnej wody wylany na Roberta Kubicę. Mówi o "mniejszej przyjemności"
Norris uważa, że w dawnych czasach kierowcy F1 byli bardziej przygotowani na śmierć kolegi z toru. - Wydaje mi się, że kiedyś śmierć któregoś z kierowców była czymś naturalnym, regularnym zjawiskiem. Złożyłem kondolencje rodzinom i przyjaciołom Anthoine'a, ale czuje się źle ze świadomością, że równie dobrze mogłem tam zginąć ja albo ktoś inny. Na samą myśl o tym zaczynam mieć drgawki - dodał kierowca stajni z Woking.
- Być może inni kierowcy lepiej sobie radzą z takimi sytuacjami, ale mnie ona mocno dotknęła i nie poradziłem sobie z nią najlepiej - wyjaśnił Norris.
Czytaj także: Alfa Romeo okłamała kierowcę
Do wypadku Anthoine'a Huberta doszło podczas sobotniego wyścigu Formuły 2. Młody Francuz uderzył w bandę przy ogromnej prędkości, a następnie trafił w niego jeszcze jadący z tyłu Juan Manuel Correa. To pierwszy wypadek śmiertelny w F1 i towarzyszących jej serii od roku 2014, gdy w Grand Prix Japonii Jules Bianchi uderzył w dźwig stojący na poboczu toru. Francuz doznał rozległych obrażeń i zmarł kilka miesięcy później w szpitalu w Nicei.