Marcus Ericsson jest rezerwowym Alfy Romeo, ale równocześnie rywalizuje w amerykańskim IndyCar. W ubiegły weekend Szwed opuścił wyścig w barwach Schmidt Peterson Motorsports, bo otrzymał wezwanie na Grand Prix Belgii. Amerykanie zwolnili go z obowiązku jazdy bez żadnych zastrzeżeń, bo otrzymali informację, że Ericsson ma zastąpić w F1 kontuzjowanego Kimiego Raikkonena.
Sam Ericsson też przybył na tor Spa-Francorchamps z przeświadczeniem, że wsiądzie do samochodu i wystąpi w Grand Prix Belgii. Na miejscu okazało się jednak, że uraz Raikkonena jest niegroźny i to mistrz świata F1 z sezonu 2007 zajmie miejsce w samochodzie.
Czytaj także: Kubica jest za młody na start w Rajdzie Dakar
- Oczywiście, że jestem zły z tego powodu. Walczę o kontrakt na nowy sezon i każdy występ to dla mnie szansa, by pokazać, na co mnie stać. Jednak była spora szansa, że pojadę w F1, więc przyleciałem do Belgii. Kimi i zespół twierdzili, że nie ma pewności co do tego, że on będzie on w stanie się ścigać - powiedział "Motorsportowi" Ericsson.
ZOBACZ WIDEO: Kubeł zimnej wody wylany na Roberta Kubicę. Mówi o "mniejszej przyjemności"
Sytuacji nie ułatwił fakt, że Ericsson otrzymał informację od Alfy Romeo w ostatniej chwili. - Przez to powstało kilka znaków zapytania i domysłów, po co się pojawiłem. Efekt jest taki, że wyszło to dość dziwnie - dodał.
Czytaj także: Kubica szykuje się na Grand Prix Włoch
Szwed zamierza teraz wrócić do Stanów Zjednoczonych, by wziąć udział w ostatnim wyścigu sezonu IndyCar. Później 29-latek zamierza już regularnie pojawiać się podczas weekendów F1 w boksach Alfy Romeo, bo nie będą one kolidowały z rywalizacją w USA.
Ericsson jeszcze w zeszłym roku był kierowcą zespołu z Hinwil, gdy ten startował w F1 jako Sauber. Powiązani z nim sponsorzy przed kilkoma laty uratowali zespół przed bankructwem, co dawało mu gwarancję występów w królowej motorsportu. Jego wyniki w sezonie 2018 nie były jednak oszałamiające, przez co postawiono na Antonio Giovinazziego, a Szwedowi zaoferowano jedynie rolę rezerwowego.