Winnym przerwania sesji kwalifikacyjnej był Kimi Raikkonen, który wyleciał z toru i uderzył w bariery. Sesja została wstrzymana niemal natychmiast. Początkowo na koncie Valtteriego Bottasa nie zapisano jego najlepszego czasu. Kilka minut później obok nazwiska Fina pojawiło się jednak magiczne 1:19.354.
Sytuacja jest nieco kuriozalna. Bottas nie zdążył przekroczyć linii mety przed fizycznym pojawieniem się czerwonych flag na obiekcie. Okazuje się jednak, iż decydujący jest w takiej sytuacji moment oficjalnego zarejestrowania przerwania sesji w systemie. A takowe nastąpiło już po przekroczeniu linii mety przez zawodnika.
Czytaj także: Sebastian Vettel zły na Charlesa Leclerca
Fin może więc mówić o sporym szczęściu, choć on sam uważa, że incydent z udziałem Raikkonena i tak mocno mu przeszkodził. - Miałem żółte flagi, więc nie pojechałem na maksa. Czułem, że właśnie w tym momencie straciłem pole position. Zawsze w takiej sytuacji trzeba nieco odpuścić - powiedział Bottas, którego cytuje "Motorsport".
Czytaj także: kwalifikacje na Monzy pełne chaosu
- To trochę irytujące, ale mam mieszane uczucia. Mogłem osiągnąć dużo więcej. Z drugiej strony, gdyby nie zarejestrowano mojego czasu z powodu przerwania sesji, wynik mógłby być znacznie gorszy - przekazał kierowca Mercedesa.
Gdy po oczyszczeniu toru z samochodu Raikkonena sesję kwalifikacyjną wznowiono, doszło wtedy do kuriozalnej sytuacji. Większość kierowców zaczęła zwalniać i żaden z nich nie chciał rozpocząć mierzonego okrążenia jako pierwszy. Skończyło się to tym, że nie poprawili oni swoich rezultatów. Gdyby zatem nie uznano wyniku 30-latka sprzed czerwonej flagi, to zakończyłby on kwalifikacje bez jakiegokolwiek czasu.
ZOBACZ WIDEO Stacja Tokio. Tomasz Kaczor pracował na fermie indyków. Dziś jest wicemistrzem świata