Lewis Hamilton miał być dogadany z Mercedesem ws. nowego kontraktu, jaki miał obowiązywać w latach 2021-2022 i gwarantować aktualnemu mistrzowi świata pensję w wysokości 45 mln euro za sezon. Sytuacja zmieniła się, gdy nowe umowy w Ferrari i Red Bull Racing parafowali Charles Leclerc oraz Max Verstappen.
Hamilton zrozumiał, że Mercedes jest skazany na jego osobę i podbił stawkę. Według ostatnich doniesień mediów, 35-latek zażyczył sobie rekordowych 60 mln euro za sezon. Takich pieniędzy w F1 nie zarabiał do tej pory żaden inny kierowca.
Czytaj także: Zespoły F1 wyrzuciły miliony w błoto
- Lewis to sześciokrotny mistrz świata. Jest bardzo ważny dla Mercedesa pod względem sportowym, ale również marketingowym. Myślę, że on doskonale zdaje sobie sprawę ze swojej wartości. Dlatego wymyśla takie liczby, nie bierze ich znikąd - skomentował na łamach "Auto Bilda" Helmut Marko, doradca Red Bulla ds. motorsportu.
ZOBACZ WIDEO F1. Kubica będzie miał pod górkę z Giovinazzim? "Są profesjonalistami. Nie będzie żadnych pretensji"
Według informacji Austriaka, Mercedes nie chce płacić Hamiltonowi tak zawrotnych kwot. Może to doprowadzić do odejścia Brytyjczyka z zespołu. - Żaden zespół, nawet Mercedes, nie będzie skłonny wydawać takich kwot na jednego kierowcę. Może ewentualnie Ferrari - dodał Marko.
Ferrari będzie mieć jedno wolne miejsce w swoich szeregach, bo wraz z końcem roku wygasa obecna umowa Sebastiana Vettela i nie wiadomo czy zostanie przedłużona. Trudno sobie jednak wyobrazić transfer Hamiltona, skoro aż do 2024 roku z włoską ekipą związał się Charles Leclerc. To Monakijczyk ma być przyszłością stajni z Maranello.
Czytaj także: Nowy tor F1 w Wietnamie na ukończeniu
Za to Mercedes nie powinien mieć większych problemów ze znalezieniem następcy Hamiltona. Niemcy od lat dominują w F1 i stanowią ciekawą opcję dla kierowców. W roku 2021 mogą do swojej ekipy awansować George'a Russella. Na rynku dostępni będą też inni kierowcy z czołówki - chociażby Daniel Ricciardo.