Williams jest jedynym zespołem Formuły 1 notowanym na giełdzie, przez co jeszcze mocniej odczuwa jakiekolwiek skutki zawirowań finansowych na świecie. To ważne w tym kontekście, że stajnia z Grove chciała się ścigać w Grand Prix Australii, mimo wykrycia koronawirusa w zespole McLarena.
Zespół zarządzany przez Claire Williams był gotów ustawić się na polach startowych w Melbourne, bo widział w tym swoją szansę. W pewnym momencie wydawało się, że weekend na Albert Park ruszy w okrojonym składzie - z dwunastoma samochodami. "Nie" ściganiu mówiły kategorycznie bowiem Ferrari, Alfa Romeo, Renault i McLaren.
Szana na zgarnięcie punktów w tej sytuacji była ogromna, bo w F1 punktowanych jest pierwszych dziesięć pozycji. Aby wytłumaczyć postawę Williamsa, wystarczy spojrzeć na kurs akcji na giełdzie.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film
W tej chwili jeden "papier" zespołu z Grove wart jest 12,50 euro. Jeszcze w kwietniu 2019 roku było to 15,33 euro. Biorąc pod uwagę kapitalizację na poziomie 10 mln akcji, w ciągu niespełna dwunastu miesięcy Williams stracił na wartości 28,3 mln euro, a będzie jeszcze gorzej.
Odwołanie kilku wyścigów F1 z powodu koronawirusa sprawi, że zespoły otrzymają mniejsze premie finansowe. Do tego dochodzi ogólny nastrój na giełdzie, gdzie od kilku tygodni trwa panika i wyprzedaż akcji. Na wartości traci nie tylko Williams, ale u Brytyjczyków nie ma przesłanek, by sytuacja miała się wyprostować, a takie firmy jeszcze mocniej dotyka kryzys.
Zdobycie punktów przy niekompletnej stawce w Grand Prix Australii mogło sprawić, że Williams podreperowałby swój dorobek, a kto wie, czy w ostatecznym rachunku zdobycz z Melbourne na koniec roku nie byłaby na wagę złota. Dlatego Claire Williams była skłonna podjąć ryzyko, nawet jeśli na wcześniejszym briefingu mówiła, że zdrowie jest dla niej najważniejsze.
Brytyjczycy musieli się wycofać pod presją Mercedesa. Niemcy też długo hamletyzowali - najpierw chcieli kontynuacji Grand Prix Australii, ale do szeregu postawił ich telefon ze Stuttgartu. Ola Kallenius, szef całej firmy, nie wyobrażał sobie ścigania w sytuacji, gdy świat walczy z koronawirusem. Zwłaszcza że do ewentualnego zwycięstwa doszłoby w atmosferze skandalu, bez niemal połowy samochodów na polach startowych.
W takich okolicznościach Williams zaliczył kolejną wizerunkową wpadkę, choć zapewne byłoby jeszcze gorzej, gdyby Grand Prix Australii odbyło się w okrojonym składzie. Twardo za rozegraniem zawodów zgodnie z planem od początku do końca były tylko trzy ekipy F1 - Red Bull Racing, Alpha Tauri i Racing Point.
Biorąc pod uwagę, że Williams ma 10 mln akcji, to w ciągu niespełna roku firma straciła na wartości 28,3 mln euro. Akcjonariusze, czyli głównie rodzina Claire i Franka Williamsów, może tylko pomarzyć o kursie z kwietnia 2018 roku, gdy jedna akcja była warta 17,80 euro.
— Łukasz Kuczera (@Kuczer13) March 15, 2020
Czytaj także:
Pirelli musi spalić 1800 opon po Grand Prix Australii
Były mistrz świata obwinia McLarena o odwołanie wyścigu