Jak podało BBC, zespoły Formuły 1 szybko porozumiały się w kwestii obniżenia limitu wydatków w roku 2021. Będzie on wynosić 150 mln dolarów zamiast planowanych wcześniej 175 mln dolarów.
Mniejsze zespoły nie były jednak w pełni usatysfakcjonowane z tej decyzji, bo dążyły one do dalszego obniżania kosztów w F1. Trzy czołowe ekipy (Mercedes, Ferrari i Red Bull Racing) nie chciały jednak, by w przyszłości pułap budżetowy ustalono na poziomie 125 mln dolarów.
Najlepsze ekipy F1 swoje stanowisko argumentują tym, że zatrudniają one znacznie więcej pracowników. Gdyby limit został nagle obniżony, byłyby one zmuszone do wysłania na bruk znacznej części załogi.
ZOBACZ WIDEO: Kubica za Raikkonena? Szef Alfy Romeo nie rozmawiał jeszcze z Finem o nowym kontrakcie
Ferrari zwróciło też uwagę na to, że produkuje ono części dla mniejszych ekip - chociażby Haasa czy Alfy Romeo. Włosi w ten sposób ponoszą koszty związane z rozwojem i badaniami, podczas gdy mniejsze ekipy takich wydatków nie mają.
Podczas spotkania kryzysowego padła też propozycja, aby opóźnić rewolucję w przepisach technicznych F1 o kolejny rok. Pomysł ten nie zyskał jednak akceptacji większości, a to oznacza, że samochody opracowane według nowych wytycznych zobaczymy w sezonie 2022.
Najmocniej na odroczenie rewolucji w przepisach F1 miał naciskać Red Bull Racing. Problem w tym, że nie tylko reszta ekip była przeciwna temu pomysłowi, ale też szef FIA. Jean Todt ma bowiem świadomość tego, że F1 jak najszybciej musi zmienić swoje oblicze, aby stać się bardziej atrakcyjną i wyrównaną dyscypliną.
Szefowie ekip F1 zgodzili się, co do tego, że za kilka dni ponownie odbędą spotkanie kryzysowe, aby omówić obecną sytuację i zastanowić się nad tym, w którym momencie uda się wznowić rywalizację.
Czytaj także:
Robert Kubica o koronawirusie. "Nie znaleźliśmy się nigdy w takiej sytuacji"
Schumacher obawia się setek zwolnień w F1