W Formule 1 trwa przeciąganie liny. Małe zespoły chcą, aby od roku 2021 drastycznie obniżyć koszty, co jest efektem pandemii koronawirusa. Postulują one, aby pułap wydatków wynosił maksymalnie 100 mln dolarów. Obecny limit, obniżony już po rozpoczęciu pandemii, wynosi 150 mln dolarów.
W czterogodzinnej wideokonferencji udział brali m.in. prezydent FIA - Jean Todt, szef F1 - Chase Carey oraz dyrektor sportowy F1 - Ross Brawn. Zdają się oni rozumieć argumenty mniejszych ekip i są skłonni do dalszego zaciskania pasa. Tyle że obniżonemu limitowi sprzeciwiają się Ferrari i Red Bull Racing.
Podczas wideokonferencji pojawił się pomysł, aby w roku 2021 wprowadzić limit w wysokości 145 mln dolarów, a w kolejnym miałoby dojść do kolejnego obniżenia - do poziomu 130 mln dolarów.
ZOBACZ WIDEO: Dawid Kubacki dba o zdrowie. "Nie wiadomo, gdzie spotkamy się z wirusem"
W ten sposób największe zespoły, które w chwili obecnej wydają rocznie ponad 400 mln dolarów na F1, mogłyby się lepiej przygotować do drastycznych cięć i zaplanować redukcję personelu lub też przerzucić pracowników do innych działów firm.
Ferrari cały czas powtarza jednak swój argument, że zespół produkujący również silniki nie może posiadać takiego samego limitu, jak ten, który je jedynie kupuje. Włosi argumentują, że ponoszą ogromne wydatki związane z testami i badaniami jednostek napędowych. Tymczasem małe ekipy kupują jedynie gotowe maszyny po ustalonej wcześniej cenie. Dlatego Ferrari stoi na stanowisku, że dla producentów limit powinien być ustalony na innym poziomie.
Podczas ostatniej wideokonferencji poruszono też temat kalendarza F1 na sezon 2020. Wśród szefów zespołów nie ma już wątpliwości, że jeśli rywalizacja w tym roku ma w ogóle ruszyć, to będzie trzeba organizować Grand Prix bez kibiców na trybunach.
Czytaj także:
Ferrari będzie gotowe na początek sezonu
Toto Wolff kupił pakiet akcji Aston Martina