Ze względu na pandemię koronawirusa tegoroczne wyścigi Formuły 1, przynajmniej do odwołania, mają się odbywać bez udziału publiczności. To olbrzymi cios dla organizatorów Grand Prix, bo zarabiają oni niemal wyłącznie na kibicach - sprzedaży biletów, wynajmie miejsc pod punkty gastronomiczne czy ze sprzedaży gadżetów.
Biorąc pod uwagę, że niektóre rejony płacą nawet ok. 60 mln dolarów rocznie za prawa do organizacji rundy F1, nie chcą one słyszeć o utrzymaniu tak wysokiej stawki przy braku kibiców na trybunach. Zwłaszcza że odbije się to też na sytuacji finansowej regionu - nie zarobią hotelarze, restauratorzy, itd.
- Jesteśmy w kontakcie z promotorem. Oceniamy sytuację i przyglądamy się różnym możliwym scenariuszom. Promotor Grand Prix Francji ma tak podpisaną umowę z F1, że zarabia głównie na biletach. Trzeba byłoby dokładnie przejrzeć zapisy tego kontraktu, aby we Francji dało się zorganizować wyścig F1 bez publiczności - ostrzegł w Europe 1 Nicolas Deschaux, prezes francuskiej federacji samochodowej (FFSA).
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Problemy pływaków w trakcie pandemii. Paweł Korzeniowski mówi o sposobach na trening
We Francji w tej chwili obowiązują restrykcje, które zabraniają organizacji imprez masowych do połowy lipca. To praktycznie przesądza o konieczności przesunięcia w czasie Grand Prix Francji, które w terminarzu F1 znajdowało się z datą 28 czerwca. Jednak żadna oficjalna decyzja w tej sprawie nie zapadła.
Nieco więcej czasu mają Włosi, bo runda na torze Monza zaplanowana była na początek września. Tyle że obiekt znajduje się w Lombardii, która stała się epicentrum koronawirusa. - Czy zorganizujemy wyścig F1? Sytuacja jest złożona - ocenił w Sky Italia Angelo Sticci Damiani, prezes włoskiego automobilklubu (ACI).
- Dla nas kibice są bardzo ważni, bo dają nam przychody. Nie mamy jednak wyjścia, bo jeśli nie będzie zgody na wyścigi bez fanów, to będziemy musieli odwołać cały sezon 2020. Dodatkowo trzeba zorganizować co najmniej 15 rund, by zachować pieniądze z kontraktów telewizyjnych i sponsorskich - dodał Damiani.
Sytuację może wykorzystać tor Imola, który od lat nie gościł w kalendarzu F1. Jego zarządcy już zapowiedzieli, że są skłonni przyjąć królową motorsportu, nawet gdyby nie mogli wpuścić kibiców na trybuny. Widzą w tym swoją szansę na regularny powrót do terminarza F1.
- To dla nas szansa. F1 potrzebuje wyścigów, aby utrzymać kontrakt z FIA, telewizjami i sponsorami. Dlatego warto pomyśleć o Imoli. Oczywiście, to zależy od rządowych reguł, czy pozwolą nam na taką imprezę. My możemy zaoferować tor za darmo, a następnie porozmawiamy o kosztach. Możemy poprosić region o pomoc, bo nie jesteśmy w stanie jako tor zapłacić opłaty za prawa do organizacji wyścigu - powiedział "Motorsportowi" Selvatico Estense, prezes toru Imola.
Imola znajduje się w okolicach Bolonii, czyli w rejonie, gdzie koronawirus nie wyrządził tak dużych krzywd jak chociażby w Lombardii. Włosi sugerują nawet, że mogliby mieć dwa wyścigi F1 w poprawionym kalendarzu. Jest to powiązane z faktem, że do końca sierpnia zakazane jest organizowanie imprez masowych w Grand Prix Belgii. Rundy na Imoli i Monzy miałyby się odbywać tydzień po tygodniu, a zespoły nie musiałyby przekraczać granic, poddawać się kwarantannie, itd.
Czytaj także:
Druga fala zachorowań groźna dla przyszłości F1
Aston Martin chce zostać nową potęgą F1