Była połowa 2017 roku, gdy Renault zaczęło organizować testy Robertowi Kubicy. To były pierwsze jazdy Polaka po sześcioletniej przerwie spowodowanej kontuzją. Najpierw dostał do dyspozycji samochód z sezonu 2012, potem zaproszono go na oficjalny sprawdzian na Hungaroringu i Kubica po raz pierwszy usiadł za kierownicą maszyny najnowszej generacji.
Wtedy Kubica miał podpisane porozumienie z Renault i był brany pod uwagę jako kierowca, który może zastąpić Jolyona Palmera. Brytyjczyk posadę w zespole zawdzięczał jedynie pieniądzom. Odstawał od Nico Hulkenberga, praktycznie nie punktował, a ekipa potrzebowała jego zdobyczy, by zdobyć wyższe miejsce w klasyfikacji konstruktorów, a co za tym idzie, większe premie finansowe. Testy Kubicy miały pokazać, że mimo wielu lat przerwy, jest on w stanie kręcić lepsze czasy niż młodszy kolega z Wielkiej Brytanii.
Media przez kilka tygodni rozpisywały się o tym, w którym momencie Kubica zastąpi Palmera i na jakich warunkach do tego dojdzie. W pewnym momencie "nie" takiemu ruchowi powiedział jednak Cyril Abiteboul. Szef Renault uznał, że krakowianin potrzebuje większej liczby testów i przejechanych kilometrów, a tych zespół nie może mu zapewnić ze względów regulaminowych.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Mistrz olimpijski jest strażakiem. Zbigniew Bródka opowiedział o pracy w czasach zarazy
Tak rozeszły się drogi Kubicy i Renault w tamtym okresie, bo Polak był wtedy mocno nastawiony na walkę o powrót do Formuły 1, co z kolei wykorzystał Williams. Abiteboul kosztem krakowianina wybrał Carlosa Sainza i pod koniec 2017 roku doprowadził do wypożyczenia Hiszpana z Red Bulla.
Abiteboul mówił, że Renault ściąga Sainza, bo to kierowca z przyszłością, na którym można opierać zespół. Niektórzy dziwili się słowom szefa ekipy z Enstone, bo Hiszpan był jedynie wypożyczony. Gdyby tylko Red Bull przypomniał sobie o swoim podopiecznym, to plan spaliłby na panewce, a Renault zostałoby bez "kierowcy na lata".
Jednak nie trzeba było działań Red Bulla, aby Abiteboul po niespełna roku zmienił zdanie. Już w sierpniu 2018 roku ogłosił transfer Daniela Ricciardo, a rozmowy z Australijczykiem rozpoczęły się kilka miesięcy wcześniej. To tylko pokazało, jak duża była "wiara" Abiteboula w Sainza. I znów - Ricciardo to miał być transfer na lata. Australijczyk, mający na swoim koncie zwycięstwa w F1, miał poprowadzić team do triumfów najpóźniej w roku 2021.
Co wiemy w połowie maja 2020 roku? Że do tych sukcesów nie dojdzie. Kolejny "kierowca na lata" żegna się z Renault. Ricciardo zrozumiał, że zespół nie rozwija się zgodnie z obietnicami i wraz z początkiem sezonu 2021 przeniesie się do McLarena. To kolejny cios dla Abiteboula.
Francuzi pod wodzą 42-latka sukcesywnie zwiększają wydatki na F1, zatrudnili większą liczbę personelu, a Marcin Budkowski reorganizuje pracę fabryk w Enstone i Viry-Chatillon. Tyle że nie widać żadnych efektów działań Abiteboula. Jak tak dalej pójdzie, to za chwilę szefowie francuskiego giganta motoryzacyjnego będą woleli zamknąć program F1 niż wydawać na niego kolejne miliony euro.
Nie da się rozwijać i kreślić strategii przyszłości, jeśli praktycznie co rok zmienia się lidera projektu, czytaj kluczowego kierowcę. Abiteboulowi zabrakło cierpliwości i wiary w Kubicę, potem szybko zrezygnował z Sainza, a teraz los odpłacił mu decyzją Ricciardo. Efekt jest taki, że Francuzi muszą liczyć na to, że przekonają do powrotu do F1 wkrótce 39-letniego Fernando Alonso, choć i on nie zbawi ekipy.
Kubica dopiął swego i wrócił do F1 bez pomocy Abiteboula, Sainz od roku 2021 znajdzie się w Ferrari i spełni marzenie z dzieciństwa, Ricciardo razem z McLarenem i silnikami Mercedesa będzie regularnie ogrywać Renault. Gdzie w tym wszystkim znajdzie się Abiteboul? Najpewniej poza F1, bo teraz sporo mówi się, że Francuz może stracić posadę szefa zespołu. Firma sondowała już możliwość pozyskania Frederica Vasseura. Jak na ironię, Vasseur odszedł z Renault w roku 2017 wskutek... konfliktów z Abiteboulem.
Czytaj także:
Fernando Alonso o krok od Renault
Renault nie było zakładnikiem Ricciardo