Przy wszelkich okropieństwach pandemii ten rewelacyjny tor nie pojawiłby się w kalendarzu Formuły 1, przynajmniej w najbliższym czasie, gdyby zagrożenie wirusem nie wywróciło wszystkiego do góry nogami. A szkoda, bo Mugello to moim zdaniem po prostu włoskie Spa-Francorchamps, względnie Brno. Oczywiście wiem, że parametry, jak choćby długość są inne. Nie o to chodzi.
Mam na myśli charakter, a w tym sensie toskański obiekt to tor kierowcy według najlepszych standardów. Przeciążenia, zmiana kierunków, modulacja siły hamowania, głębokie hamowanie do połowy zakrętu, maksymalizacja właściwości aerodynamicznych, płynność, konieczność utrzymania optymalnej prędkości minimalnej w zakręcie i specyficzny rytm prowadzenia to abecadło, którym musi się posługiwać każdy, kto chce być tam szybki.
Dodajmy do tego dużo większe niż przeciętnie obciążenie opon. Ze względu na długość zakrętów i docisk aerodynamiczny dużo większa jest też różnica w zużyciu lewego i prawego ogumienia, ekstremalne jest obciążenie fizyczne dla kierowców (w przeciwieństwie do Spa brak tu długich prostych na odpoczynek), a przede wszystkim zaskakuje nieznajomość toru przez wielu kierowców. Efekt to gotowy przepis na sensacyjny wyścig, a przynajmniej czynnik ludzki w tym technicznym sporcie będzie odgrywał tu większe niż zazwyczaj znaczenie.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Lewis Hamilton zaskoczył sprzątaczkę. Tego się nie spodziewała
Dwa, krótkie hasła z kwalifikacji. Po pierwsze rzuca się w oczy duża zmiana konkurencyjności w środku stawki. Tu naprawdę nie działa to na takich zasadach jak w pierwszej trójce. Zwycięzca sprzed tygodnia, Pierre Gasly nie był w stanie zakwalifikować się do Q2. Dużo słabiej prezentowały się również McLareny. Z kolei rewelacyjnie, jak na aktualną formę Ferrari pojechał Charles Leclerc. To dla tifosi bardzo ważne. W końcu wyścig w Mugello jest wyjątkową i trudną do wyobrażenia rocznicą. To 1000. start teamu w Grand Prix.
Drugie, kwalifikacyjne hasło to "klasyczny Lewis Hamilton". Pisałem o tym wielokrotnie, ale nie moja wina, że Brytyjczyk uczynił z tego swoją wizytówkę. Q2 było pierwszą sesją w trakcie toskańskiego weekendu, w której Hamilton był szybszy od Valtteriego Bottasa. Zatem z jednej strony Valtteri był w stanie nieco szybciej zaadaptować się do nowego obiektu, ale jednocześnie w kluczowych momentach Lewis jest w stanie wykrzesać to dodatkowe coś, co przy tak często niewielkich różnicach pomiędzy kierowcami Mercedesa decyduje o zdobyciu lub nie pole position. Z kolei regularność w wykrzesywaniu tego czegoś przekłada się na aktualną przewagę punktową Hamiltona nad Bottasem.
A wyścig? To ciąg częściowo powiązanych ze sobą zdarzeń, których początkiem były... problemy startowe Maxa Verstappena. Paradoksalnie Holender wystartował bardzo dobrze, czego nie można było powiedzieć o startującym z pole position Hamiltonie. Verstappen był już niemal na drugiej pozycji, kiedy nastąpił problem techniczny. Kierowca Red Bull Racing mówił później o braku mocy, wizualnie wyglądało to tak jakby nie trafił z biegiem, ale przy aktualnej technice to akurat mało realna hipoteza.
Karambol eliminujący Verstappena i Gasly'ego oznaczał pojawienie się samochodu bezpieczeństwa. Długa faza neutralizacji skończyła się bardzo specyficznym restartem w wykonaniu lidera, czyli Bottasa. Fin jechał praktycznie do linii start-meta bardzo wolno markując w zasadzie rozgrzewanie opon. Formalnie nie złamał regulaminu. Kierowca prowadzący ma prawo do narzucenia tempa, a wyprzedzanie jest do linii startowej zabronione.
Problem w tym, że taka taktyka jest po pierwsze niezwykle rzadko stosowana, a po drugie niebezpieczna. W tym akurat przypadku wystarczył niewielki dystans pomiędzy samochodami ze środka a z końca stawki. Ów koniec stawki, przekonany, że czołówka przyspieszyła zrobił to samo. Kiedy okazało się, że samochody poprzedzające jadą nadal tempem spacerowym było już za późno i skończyło się na kolejnym karambolu i drugim w przeciągu tygodnia wstrzymanym wyścigu, a to nie koniec, ponieważ w końcówce mieliśmy kolejną czerwoną flagę.
Szkoda Verstappena, ponieważ całkowicie nie z jego winy szanse na drugie miejsce w końcowej klasyfikacji stają się dla niego iluzoryczne, a tym samym mniej otwarta jest walka o tą drugą lokatę. Styl restartu Bottasa, pomimo że mieszczący się w zasadach, mi osobiście wyjątkowo się nie podobał. Miałem wrażenie, że chciał zrobić coś oryginalnego, innego, wykorzystać moment, w którym więcej zależało od niego niż od Hamiltona.
Z kolei następny, stojący już restart był rewelacyjny w wykonaniu Hamiltona, który bardzo sprytnie wykorzystał slipstream i odebrał prowadzenie Bottasowi. Ciekawostka strategiczna - oba Mercedesy wystartowały ponownie na oponach pośrednich w przeciwieństwie do pierwotnego startu na miękkich oraz wbrew niemal całej stawce, a przecież mieliśmy wtedy de facto cały dystans przed nami.
To dużo mówi o pewnoście siebie Mercedesa. Za sobą mieli bowiem Leclerca i Albona, a więc team był przekonany, iż nawet na twardszej mieszance i tak będą szybsi od reszty stawki. Jestem pewny, że gdyby na trzeciej pozycji zamiast Leclerca nadal znajdował się Verstappen, decyzja byłaby inna.
Trzeci w tym samym wyścigu stojący start zdecydowanie nie wyszedł Bottasowi. Te starty to jego słaby punkt, chociaż w GP Toskanii również Hamilton popełnił błąd. Z pozytywów wyróżnia się bardzo dobra forma Albona, który swoim pierwszym podium był w stanie skontrować nieco krytykę słynnej, kontrowersyjnej decyzji Red Bulla o nagłej zamianie miejsc pomiędzy Gasly'm a Albonem. Fenomenalne zwycięstwo Francuza sprzed tygodnia sprowokowało niektórych do zadawania pytań czy brak takiej decyzji nie byłby dla Red Bulla lepszy.
Jarosław Wierczuk
Czytaj także:
Aston Martin kusi Adriana Neweya
Lewis Hamilton znów szokuje. "Aresztujcie ich"