Najtragiczniejszy weekend w historii Formuły 1. Robert Kubica nie miał go gdzie oglądać

Getty Images / Ayrton Senna
Getty Images / Ayrton Senna

Imola wróciła do F1 za sprawą pandemii koronawirusa. W kibicach odżyły też obrazki z roku 1994. Wówczas mieliśmy do czynienia z najtragiczniejszym weekendem w historii F1. Robert Kubica przyznaje, że wtedy nawet nie miał okazji oglądać w Polsce F1.

Imola przede wszystkim kojarzy się ze śmiercią Ayrtona Senny. Tragiczny wypadek Brazylijczyka, trzykrotnego mistrza świata Formuły 1, sprawił, że na dalszy plan zeszły wszystkie inne wydarzenia, jakie miały miejsce w GP San Marino.

Znacznie mniej mówi się o tym, że dzień wcześniej na torze zginął Roland Ratzenberger, a nie był to jedyny mroczny moment weekendu wyścigowego F1 na Imoli. Z perspektywy czasu należy ocenić, że były to jedne z najczarniejszych dni w historii królowej motorsportu.

Wypadek Barrichello złym omenem

Już w piątek podczas sesji treningowej przed GP San Marino mogło dojść do pierwszej tragedii. Bolid prowadzony przez Rubensa Barrichello uderzył w krawężnik w środku szykany Variante Bassa. Kierowca z kraju kawy podążał w tym momencie z prędkością znacznie przekraczającą 200 km/h. Jego bolid po trafieniu w krawężnik wzbił się w powietrze niczym samolot. Przeleciał nad barierami i uderzył w siatkę ochronną.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: niewiarygodna wymiana! Wybiegł poza kort, wrócił i... Zobacz koniecznie

To było pierwsze ostrzeżenie od losu. Zostaje mu dziękować za to, że siatka okazała się na tyle wytrzymała, że bolid Barrichello nie wpadł w kibiców, bo bez wątpienia doszłoby do tragedii. Dodać należy, że siatka miała co najwyżej chronić przed odłamkami maszyn F1, a nie całymi konstrukcjami.

Barrichello w tamtym momencie zbliżał się do 22. urodzin. Fatalny wypadek młodszego rodaka wstrząsnął Senną, który widział w nim swojego następcę. Gdy tylko zjechał z toru, udał się do centrum medycznego, by zasięgnąć informacji o stanie zdrowia młodego kierowcy.

Jako że centrum medyczne było zamknięte, Senna przeskoczył przez płot i wszedł do budynku od tyłu. - Gdy się ocknąłem, w pierwszej kolejności zobaczyłem Ayrtona. Miał łzy w oczach. Wydawało mi się, że przeżywa mój wypadek jakby to był jego własny - opowiadał później Barrichello.

Śmierć Rolanda Ratzenbergera

Niestety, to nie był ostatni raz, gdy na Imoli na twarzy Senny pojawiły się łzy. W sobotnich kwalifikacjach znów doszło do fatalnego wypadku. Roland Ratzenberger wpadł w betonową ścianę w zakręcie Villeneuve'a przy prędkości ok. 320 km/h. Nie miał szans na przeżycie. Lekarze robili co mogli. Austriaka przetransportowano helikopterem do szpitala w Bolonii, ale jego stan był krytyczny. Po niespełna pół godzinie od wypadku pojawiła się wiadomość, że Ratzenberger nie żyje.

Senna widział ten wypadek na monitorach w garażu Williamsa. Był tak wstrząśnięty, że usiadł w kącie. Zakrył twarz dłońmi. Na jego policzkach znów pojawiły się łzy. Jednak już po chwili znów musiał siedzieć w bolidzie, bo nadszedł jego czas na walkę o najlepszy czas w kwalifikacjach.

Ayrton Senna spotkał się też z prof. Sidem Watkinsem, który w tamtym czasie szefował ekipie medycznej FIA i pilnował spraw bezpieczeństwa w F1. - Był wstrząśnięty. Nigdy wcześniej nie mierzył się ze śmiercią w F1, bo za jego czasów nie było wypadku śmiertelnego - powiedział Watkins, który sugerował mu wycofanie się z wyścigu.

- Sid, istnieją pewne rzeczy, nad którymi nie mamy kontroli. Nie mogę zrezygnować. Ja po prostu muszę jechać dalej - mówił Senna do Watkinsa. Jego słowa brytyjski profesor przytoczył w swojej książce "Życie na krawędzi - tryumf i tragedia w F1".

Senna po kwalifikacjach, które zresztą wygrał, nie pojawił się na konferencji prasowej. Był rozbity psychicznie. Regulamin w takiej sytuacji przewiduje karę finansową dla kierowcy. W tym przypadku jednak odstąpiono od sankcji. Każdy doskonale rozumiał powody, dla których mistrz F1 nie pojawił się przed dziennikarzami.

Brazylijczyk był za to obecny na spotkaniu u sędziów. Groziła mu reprymenda za wcześniejsze naruszenie przepisów, po tym jak pojawił się na miejscu wypadku Ratzenbergera. On jednak nie chciał o tym słyszeć. Zaczął podnosić kwestie związane z bezpieczeństwem. - Jestem jedynym, który się o to martwi - powiedział.

W niedzielę w padoku wpadł na swojego dawnego rywala, Alaina Prosta. Francuz po zakończeniu karier zajął się komentowaniem wyścigów dla telewizji TF1. Prosił go, by zaangażował się w kwestię poprawy bezpieczeństwa w F1. Czterokrotny mistrz świata przystał na propozycję. O szczegółach mieli porozmawiać podczas kolejnego Grand Prix.

1 maja na Imoli - dzień, którego F1 nie zapomni

Po sesji rozgrzewkowej Senna zdążył jeszcze napisać list do rodziców Rolanda Ratzenbergera. Po raz kolejny poruszył też temat bezpieczeństwa w F1 - tym razem z Gerhardem Bergerem. Tłumaczył, że potrzebuje wsparcia, bo jest w tych staraniach osamotniony, a na dodatek ma z niektórymi sędziami na pieńku. Obaj kierowcy zgadzali się co do tego, że samochody bezpieczeństwa w F1 są zbyt wolne i należy to zmienić.

Wyścig o GP San Marino na Imoli nie zaczął się najlepiej. W bolidzie JJ Lehto zgasł silnik, przez co jadący z tyłu Pedro Lamy nie miał szans na uniknięcie kontaktu. Doszło do zderzenia, a w trybuny poleciało koło z jednego z pojazdów. Raniło dziewięć osób. Na torze pojawił się samochód bezpieczeństwa - tę rolę pełnił Opel Vectra, który zdaniem Senny był zbyt wolny, by prowadzić stawkę F1. W ten sposób dochodziło bowiem do spadku ciśnienia w oponach i niszczyło ich właściwości. To mogła być jedna z przyczyn późniejszych wydarzeń na Imoli.

W końcu doszło do restartu i wydarzeń, o których wie każdy kibic F1. Na drugim okrążeniu, gdy Ayrton Senna prowadził przed Michaelem Schumacherem, bolid Brazylijczyka wypadł z toru w zakręcie Tamburello. Przy prędkości ponad 300 km/h uderzył w betonową ścianę. Nie miał szans na przeżycie.

Kubica o tragedii na Imoli

Imola została zapamiętana przez pryzmat tragedii, ale znacznie mniej mówi się o innych wydarzeniach, jakie wtedy działy się na słynnym torze. Zwrócił na to uwagę chociażby Robert Kubica w wywiadzie dla Eleven Sports.

- Imolę zapamiętałem właśnie przez ten weekend, bo wtedy doszło nie tylko do śmierci Senny. To był trudny dzień dla motorsportu, ale też dużo zmienił. Zmienił nie tylko 1994 rok, ale też podejście do bezpieczeństwa w F1. FIA zrobiła duże kroki po tym tragicznym weekendzie - powiedział Kubica w Eleven Sports, który sam zawdzięcza życie zmianom wprowadzonym w F1 po wypadku Senny. W roku 2007 w Kanadzie jego kręgi szyjne uratował system HANS, wprowadzony m.in. na bazie doświadczeń z Imoli.

Gdy Formuła 1 notowała swój czarny weekend na Imoli, Kubica miał ledwie 9,5 roku. - Nie oglądałem wtedy F1 w Polsce. Nawet nie wiem, czy można było wtedy oglądać w naszym kraju wyścigi - przyznał rezerwowy Alfy Romeo z rozbrajającą szczerością.

- Jedyne, co miałem wspólnego z Formułą 1 w tamtym okresie, to grałem w nią na Play Station. To pokazuje, że trochę się zmieniło w Polsce na plus, jeśli chodzi o motorsport. Obecnie 10-latkowie mogą oglądać F1. Ja nie miałem takiej okazji - podsumował Kubica.

Na szczęście zmieniło się też podejście do bezpieczeństwa w F1. Tragiczny weekend na Imoli skłonił szefów Formuły 1 do wyciągnięcia właściwych wniosków.

Czytaj także:
Robert Kubica rozwiał wszelkie nadzieje
Ciąg dalszy skandalu. Mongolia żąda ukarania Verstappena

Źródło artykułu: