F1. Sebastian Vettel nie gryzie się w język. Sędziowie mogli doprowadzić do tragedii swoją decyzją

Materiały prasowe / Pirelli Media / Na zdjęciu: Sebastian Vettel
Materiały prasowe / Pirelli Media / Na zdjęciu: Sebastian Vettel

- Nie ma tolerancji na takie błędy - mówi Sebastian Vettel, po tym jak sędziowie nie popisali się w GP Turcji. W kwalifikacjach wypuścili bolidy na tor, gdy na poboczu znajdował się dźwig. W roku 2014 w takiej sytuacji życie stracił Jules Bianchi.

Kwalifikacje do GP Turcji, podobnie jak późniejszy wyścig, odbywały się w deszczowych warunkach. Na śliskim asfalcie wielu kierowców wypadało raz za razem z toru. Pod koniec Q1 taka przygoda przydarzyła się m.in. Nicholasowi Latifiemu. Kanadyjczyk nie był w stanie sam wyjechać z pobocza, więc do akcji wkroczyli funkcyjni i specjalny dźwig.

Sędziowie rozpoczęli drugą część kwalifikacji (Q2) w momencie, gdy dźwig znajdował się jeszcze na poboczu. Wprawdzie w feralnym zakręcie obowiązywały żółte flagi, które nakazują kierowcom zwolnić ze względu na czyhające niebezpieczeństwo, ale decyzja stewardów i tak oburzyła kierowców.

Wystarczy sobie przypomnieć wydarzenia z GP Japonii w roku 2014, gdy Jules Bianchi podczas neutralizacji, mimo wolnej jazdy, wypadł z toru i uderzył w dźwig. Ciężki sprzęt zabierał wtedy z pobocza bolid Adriana Sutila. Niemiec rozbił się kilka chwil przed Francuzem.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Maria Szarapowa szykuje formę na święta

Bianchi wskutek silnego uderzenia doznał rozległych obrażeń głowy. Przez kilka miesięcy znajdował się w stanie śpiączki, po czym zmarł w klinice w Nicei. Widząc wydarzenia z GP Turcji, niektórzy kierowcy i kibice mieli przed oczami obrazki sprzed sześciu lat.

- Wszyscy jesteśmy ludźmi i zdarzają się nam błędy. Jednak na taki błąd tolerancja jest zerowa. Myślę, że wszyscy jesteśmy świadomi, co mogło się stać i jestem przekonany, że więcej to się nie powtórzy. Na pewno o tym porozmawiamy z dyrekcją wyścigu i poznamy powody tej decyzji - powiedział "Motorsportowi" Sebastian Vettel.

Michael Masi, dyrektor wyścigowy F1, otrzymał zapewnienie podczas kwalifikacji, że ciężki sprzęt zjedzie z pobocza do momentu, gdy kierowcy znajdą się w feralnym zakręcie. Jako że dźwig napotkał niespodziewane problemy, operacja usunięcia bolidu Latifiego przedłużyła się.

- Jako FIA analizujemy każdy incydent, który ma miejsce. Niezależnie czy chodzi o coś poważniejszego, mniej groźnego, to zawsze się uczymy na bazie własnych doświadczeń. I tak jest też z tą sytuacją. Dla nas bezpieczeństwo jest absolutnym priorytetem. To się nie zmienia - powiedział Masi.

Ze stanowiskiem Vettela zgodził się natomiast jego zespołowy kolega z Ferrari. - Byliśmy z szokowani, gdy zobaczyliśmy dźwig na torze. Porozmawiamy o tym na następnej odprawie. Musimy unikać tego typu sytuacji. Nie ma potrzeby mówić, co wydarzyło się wcześniej w takiej sytuacji - powiedział Charles Leclerc, który żył w przyjacielskich relacjach z Bianchim i to właśnie zmarły przed kilkoma laty Francuz był jego mentorem.

- To co stało się w GP Turcji nie powinno mieć miejsca i musimy się upewnić, że więcej się nie powtórzy - dodał Leclerc.

Czytaj także:
Operacje plastyczne, romanse, doping. Tak legła w gruzach kariera talentu
Leclerc wściekły na samego siebie po GP Turcji

Komentarze (0)